Amerykocentryzm Oppenheimera przypomina czasy, gdy Hollywood romantyzowało wojnę i wychowywało młodych ludzi na patriotów, którzy chcą poświęcić swoje życie dla dobra ojczyzny. Christopher Nolan opowiada historię człowieka sukcesu, którego celem było stworzenie broni masowej zagłady, wymierzonej we wrogów Stanów Zjednoczonych. Oppenheimer pokazuje tragedię naukowca, który doprowadził do śmierci około 200 tysięcy ludzi, a nie tragedię tychże ofiar. Wszelkie dylematy moralne ostatecznie nie prowadzą do żadnej refleksji, bo „cel uświęcił środki”. Nolan, biorąc na tapetę temat tak trudny, jak bombardowanie Hiroszimy i Nagasaki, nie potrafi choćby na chwilę porzucić amerykańskiego punktu widzenia. Dołożył wszelkich starań, żeby pomimo poruszania się po orbicie bomby atomowej, utrzymać hollywoodzkie ramy blockbustera, który ma podobać się światowej publice.
Oppenheimer jest niesamowitym przykładem tego, jak Hollywood potrafi wziąć na warsztat dowolną historię i przetworzyć ją tak, żeby niezależnie od jej kontekstu społecznego, ulepić z niej gwarantowany, uniwersalny, kasowy hit. Projekt Manhattan był materiałem źródłowym, który trzeba było gruntownie przebudować, żeby film o Oppenheimerze odniósł sukces. Nolan zastosował w tym celu następujące sztuczki reżyserskie:
1. Zastąpienie prawdziwego bombardowania testem w Los Alamos
Scena testu bomby atomowej w Los Alamos wgniotła wszystkich widzów w kinowy fotel. Tak piorunujące efekty specjalne potrafią zaburzyć percepcję pozostałych elementów dzieła. Obejrzeliśmy wybuch, podczas którego nikt nie ucierpiał. Sukces naukowców staje się dla widza powodem do radości. Jest to podobne zjawisko, co wtedy, gdy kibicujemy jakiemuś przestępcy, by nie został złapany przez policję, bo historia jego zbrodni i ucieczki jest opowiadana z jego perspektywy. Postawienie w punkcie kulminacyjnym testu bomby zamiast prawdziwego bombardowania oczyszcza dobre imię naukowców, którzy przez cały czas przykładają swoją rękę do skonstruowania broni masowej zagłady. W filmie spełniają poprzez to swój american dream i tego im życzyliśmy. Samo bombardowanie nigdy nie zostanie nam pokazane. Widz obserwuje naocznie jedynie wcześniejszą symulację prawdziwego wybuchu bomby atomowej. Oddziela się go od jej praktycznego użycia i skutków działań grupy naukowców z Los Alamos.
Oppenheimer nie jest źródłem prawdy historycznej i nie może nim być, bo wówczas stałby się zbyt kontrowersyjny. Historia nauczyła nas, że teza postawiona w Oppenheimerze, jakoby stworzenie bomby atomowej mogło zakończyć wszelkie wojny, była całkowicie błędna. Najpierw Hiroszima i Nagasaki były użyteczne, żeby podbudować filmowe napięcie i dołożyć wagi do misji Oppenheimera. Po zrealizowaniu Projektu Manhattan, trzeba było zamieść jego skutki pod dywan. Bombardowanie Japonii jest w Oppenheimerze jak wydarzenie mityczne. Ludzie o nim ciągle mówią i niby wszyscy rozumieją jego wagę, ale nikt nam go nie pokazał ani nie spotkamy nikogo, kogo rzeczywiście by ono dotknęło.
2. Przyjęcie wyłącznie amerykańskiej a nie japońskiej perspektywy
Konferencja naukowa, niedługo po zbombardowaniu Japonii. Prelegent pokazuje na projektorze obrazy zagłady. Opowiada o zatrważających skutkach użycia bomby atomowej i o populacji, którą dotknęła ta tragedia. „Z żywych ludzi złazi skóra”, mówi, opisując slajdy. Ale reżyser nie pokazuje nam tych świadectw amerykańskiej zbrodni. Nolan koncentruje obiektyw na Cillanie Murphym, który po raz kolejny odgrywa Oppenheimera pogrążonego w wewnętrznym dylemacie. Naukowiec jest zszokowany tym, że jego bomba atomowa została użyta jako… bomba atomowa. Tragedia Japończyków wybrzmiewa gdzieś tam w tle jako marginalny wątek poboczny, któremu nie nadaje się priorytetu. Nawet opowiadając o katuszach Hiroszimy i Nagasaki, Nolan woli koncentrować się na problemach Amerykanów. Nie umie empatyzować z nikim innym, jak tylko swoim protagonistą, a na cały świat patrzy wyłącznie z jego perspektywy. Wielka szkoda, że ukazanie skutków użycia bomby atomowej było de facto jedynie kolejnym motywem przy konstruowaniu portretu genialnego amerykańskiego naukowca.
Oppenheimer jest filmem do bólu amerykocentrycznym. Gdy w Japonii rozpętało się piekło, reżysera interesowało to, czy wynalazca miał cokolwiek do powiedzenia w kwestii bombardowania i czy dowiedział się o tym zawczasu. Nolan nawet gdy opowiada o tragedii, która dotknęła Hiroszimę i Nagasaki, nie potrafi zrezygnować z egocentrycznej narracji, obracającej się wokół problemów Amerykanów. Uważam, że wobec arcyważnego tematu, jakim jest użycie bomby atomowej, należało położyć większy nacisk na skutki dla strony pokrzywdzonej, zamiast podawać je wyłącznie przez pryzmat oprawców pogrążonych w wątpliwościach już po dokonaniu zamachu. Kiedy mam do czynienia z filmem, który dotyka tematu wojny, w głowie proszę reżysera, żeby… pokazał mi cierpienie. Nie uciekał od odpowiedzialności za opowiadanie historii niehumanitarnej i krwawej. Przepełnionej niezrozumiałym bólem i rozpaczą. Nolan działa odwrotnie. Zasłania widzom oczy. Odwraca punkt ciężkości filmu, żeby finalnie nie zająć żadnego stanowiska wobec zbombardowania Japonii, a USA i zespół naukowców zostali zapamiętani co najmniej neutralnie.
3. Przerzucenie punktu ciężkości filmu z bombardowania Japonii na rywalizację Oppenheimera ze Straussem
W trzecim akcie Oppenheimera był czas, żeby akcenty w filmie zostały rozłożone na nowo. Nolan co prawda zmienia punkt ciężkości narracji. Z oczywistych przyczyn nie koncentruje się już na pracy naukowców, którzy przecież ukończyli swoje wielkie dzieło. Teraz na pierwszy plan wysuwa początki powojennego makkartyzmu i paranoję, która ogarnęła Stany Zjednoczone podczas kampanii przeciw domniemanym komunistom. W efekcie wszystkie problemy Oppenheimera nie wynikają z załamania nerwowego z powodu „krwi na rękach”, o której wspomina w rozmowie z prezydentem Trumanem. Po chwilowym rozstroju nerwowym zaczyna mieć większy problem. Walczy o normalne życie dla siebie i swoich bliskich, gdy spotkała go poważna krytyka i dogoniła przeszłość. Paradoksalnie wcale nie chodzi o konsekwencje bombardowania, a wątpliwych znajomych Oppenheimera i jego osobistą rywalizację z innym naukowcem, Lewisem Straussem. Sprawy wewnętrzne Stanów Zjednoczonych są dla Nolana najważniejsze, gdy temat bomby atomowej jest przecież jednym z najbardziej kontrowersyjnych i przejmujących wątków w dziejach całego świata. Gdyby reżyser w trzecim akcie skoncentrował się na Japonii, zupełnie zmieniłby wydźwięk swojego dzieła. Zmienił go w sposób, który moim zdaniem byłby całkowicie słuszny, ale równocześnie przecież szkodliwy dla wizerunku Stanów Zjednoczonych.
Rywalizacja Oppenheimera ze Straussem jest kołem ratunkowym, które pozwala zapomnieć o dylemacie bombardowania i jego potwornych skutkach. Oppenheimer z filmu historycznego przeradza się w dramat sądowy. Co więcej, bierze na tapetę sprawę, która jednoznacznie gra na korzyść protagonisty. Oppenheimer jest tutaj człowiekiem pokrzywdzonym, niesłusznie oskarżonym i potępionym. Nolan podał nam typową hollywoodzką opowieść o człowieku sukcesu, który mierzy się z trudami życia i walczy o swoje dobre imię. Wszelkie urywki jego konfliktów wewnętrznych oraz kontrowersje związane z bombardowaniem stają się nieistotne wobec tego ostatecznego pojedynku ze Straussem. Bo tak było łatwiej i lepiej. Nie zapominałem o momentach, w których pacyfiści zostali jakkolwiek dopuszczeni do głosu (chociaż ich zebranie w Los Alamos było jakąś parodią, na której nie padły żadne istotne argumenty). Moją ulubioną sceną w Oppenhemierze jest ta, w której na zebraniu sztabu wybierane są cele wojskowe, a jedna z osób decyzyjnych wykreśla z listy potencjalnych celów bombardowania Kyoto, ponieważ był tam z żoną i mu się podobało. Nolan portretuje Trumana z bezczelną bezpośredniością, jako zimnego stratega, który na tle Oppenheimera jest draniem bez serca. Robi to jednak tylko po to, żeby główny bohater wypadł „lepiej” na jego tle.
Podsumowanie
Punktem kulminacyjnym filmu Oppenheimer nie jest zrealizowanie celu Projektu Manhattan, czyli zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki, tylko wcześniejszy test broni masowej zagłady. W ten sposób widz może oddać się akcji i kibicować naukowcom bez wątpliwości moralnych. Jeśli z tyłu głowy mamy cierpienie Japończyków, zostaje nam ono pokazane wyłącznie poprzez zmartwienia Amerykanów, którzy mierzą się ze skutkami własnych decyzji. Po sprowadzeniu finałowego aktu filmu do sądowego pojedynku pomiędzy postaciami Cillana Murphy’ego a Roberta Downeya Juniora, dostajemy idealne dzieło amerykańskiego przemysłu filmowego. Historię człowieka, który odniósł sukces. Za jaką cenę? Mamy rok 2023, a amerykocentryczne romantyzowanie wojny ponownie jest w cenie – o ile zrobi się to na tyle poetycko, żeby widz zapomniał, o czym tak naprawdę jest film. Nawet sentencję „stałem się śmiercią, niszczycielem światów”, Nolan zapisuje w scenariuszu złotym piórem, żeby jej blask przykrył krew, która ocieka z tych słów.
Przeczytaj recenzję Oppenheimera.