Autorka książki na temat sekt nie kryje swojego osobistego związku z przedmiotem badań – w jednym z rozdziałów wspomina, że w dzieciństwie sama została wciągnięta w sektę, gdy jej ojciec został członkiem jednej z nich. Takie powiązanie ze sprawą może być dla książki zarówno autem, jak i bolączką. Amanda Montell prezentuje wyselekcjonowane przez siebie przypadki, które pasują do jej naukowych teorii. Tym sposobem wspomina zarówno o seryjnych mordercach, którzy byli obiektem kultu, nowych religiach jednoczących ludzi wokół sekt, a nawet salach fitness i festiwalach muzycznych oraz sprzedawcach internetowych. Rodzi się pytanie, w jakim stopniu spostrzeżenia autorki rzeczywiście możemy traktować jako poważne ostrzeżenie, a ile w nich walki z wiatrakami.
Z początku Język sekciarskiego fanatyzmu wydaje się kompleksową książką. Autorka nie ma na celu wyliczenia wszystkich działających sekt, wskazania ich liderów i ofiar. To bardziej złożona analiza tego, z jakich ziaren wyrasta fanatyzm. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście ludzka potrzeba poczucia przynależności. Coraz większa niechęć ludzi do kościołów, wprost proporcjonalnie zwiększa ich zainteresowanie innymi wspólnotami, zbudowanymi według bardzo podobnych fundamentów. Jest nim np. wierzenie, że istnieje jeden konkretny cel życia człowieka i jest to zbawienie. Jednak charyzmatyczni liderzy sekt dają ludziom nadzieję i wiarę z taką samą łatwością, z jaką potrafią je potem odebrać. Podczas płomiennych przemówień, ich najważniejszym narzędziem jest język. To on autorkę, notabene lingwistkę, interesuje najbardziej.
Bez języka nie ma ideologii ani sekt
W swoim wyselekcjonowanym case study autorka prezentuje przykłady użycia charakterystycznego słownika jako objawu sekciarskiego prania mózgu. Nie potrzeba wiele czasu, żeby Montell zaczęła wytykać palcem również osoby z jej najbliższego otoczenia. Tę atmosferę wiecznych podejrzeń i sceptycyzmu podsyca widmo groźby, że każdy z nas może stać się kolejną ofiarą sekty… A może już nią jest i pozostaje tego nieświadomym? Według Montell również Anonimowi Alkoholicy są sektą, ze względu na ich wiarę w lepsze jutro. Z przerażeniem wspomina spotkanie ze swoją przyjaciółką, członkinią AA, która podczas rozmowy użyła nieznanego jej słowa „halt” (skrót od „hungry, angry, lonley, tired”). „Trzy miesiące w AA i osoba, która była mi tak bliska, że mogłam dokładnie rozróżnić znaczenia jej różnych westchnień, nagle zaczęła mówić w obcym języku” – pisze autorka. Jest przekonana, że język stosowany przez Anonimowych Alkoholików został stworzony po to, żeby przejąć kontrolę nad ludźmi, a ich walka z nałogiem zakrawa na fanatyzm. To nie pierwszy i nie ostatni raz kiedy autorka wybiera konkretne słowo nadużywane przez dane środowisko i dostrzega w nim efekt działania sekty. Szkoda, że stosuje podwójne standardy, ponieważ sama praktykuje identyczną retorykę w przypadku słów, które z jakiegoś powodu nie wzbudziły jej podejrzeń. Tak jest np. w przypadku neologizmu „gaslighting”, czyli w wolnym przekładzie „podjudzanie”. Ku mojemu zaskoczeniu, poświęca mu całą stronę książki, chwali jego użyteczność, a nawet przestrzega przed niepoprawnym wykorzystaniem i nadużyciem terminu, który przypadł jej do gustu. Nie rozumiem więc jaka jest zdaniem autorki różnica pomiędzy jej uwielbieniem do słowa „gaslightować”, a użyciem przez jej przyjaciółkę wyrażenia „haltować”. Nawet ten przykład pokazuje, że wykorzystywanie słów, które są bliskie tylko określonemu środowisku, niekoniecznie musi nieść za sobą złowieszczy przekaz. Również nazwanie sektą uczestników festiwalu Coachella wydaje się grubą przesadą, a diagnozy, że na wszystkich koncertach obecne są sekty, zakrawa o zaszczepianie zbiorowej paniki. Bardzo dużo czasu autorka poświęca także branży internetowego marketingu i tak zwanej sprzedaży bezpośredniej. Jest głęboko poruszona, być może nawet zadowolona, gdy dawna przyjaciółka sama nazwała firmę, dla której pracowała „sektą”. Jednak być może ta przyjaciółka dobrze wiedziała, czym zajmuje się autorka książki, a co jeszcze bardziej prawdopodobne, użyła tego słowa jako kolokwializmu.
Amanda Montell sama przyznaje, że jednoznaczne zdefiniowanie sekty oraz kultu jest trudne, ponieważ te określenia są z góry nacechowane pejoratywnie. Terminy niemożliwe do akademickiego ujednolicenia, potrzebują obiektywnych wyznaczników. Może właśnie to jest przyczyną, przez którą Montell tak bardzo rozpędza się w swoich osądach. Autorka z łatwością odnajduje punkty wspólne pomiędzy sektą masona a crossfitem, ale ile jest w tym sensu? Idąc drogą rozumowania autorki: gdybyśmy odkryli, że do ciasta użyto mąki i masła, od tej pory każde jedzenie wykorzystujące te dwa składniki, moglibyśmy nazwać ciastem. Naukowcy z NASA nie są sektą wierzącą w UFO, chociaż i jedyni i drudzy używają specjalistycznego słownictwa, starają się wykraczać poza ramy poznania świata i budują statki kosmiczne. Podobne nie zawsze oznacza tożsame.
Problemem książki Język sekciarskiego fanatyzmu jest jej wybiórczość. To dobry materiał do pogłębienia swojej wiedzy o sektach i poznania poglądów autorki żywo zainteresowanej ich tematem, ale słabe źródło podstawowych informacji. Autorka z góry wychodzi z założenia, że konkretne działania najpopularniejszych sekt nie są przedmiotem jej badań i opisuje wyłącznie ich atrybuty. W książce wielokrotnie wspominana jest np. Świątynia Ludu Jima Jonesa, ale ani razu nie zostaje w pełni opisana. Montell odnosi się do erudycji lidera i odizolowania od świata członków sekt, ale pomija absolutne podstawy, zakładając, że większość amerykanów i tak kojarzy sprawę Jonestown. Osobiście sięgnąłem nawet po film dokumentalny z 2006 roku i podczas lektury wielokrotnie włączałem Wikipedię, żeby lepiej zrozumieć omawiane wydarzenia i połączyć fakty. Dla osób niezaznajomionych z tematem, liczne porównania i przywołania nazwisk, tylko komplikują sprawę, zamiast ją rozjaśnić. W książce wszystkie wątki są ze sobą poprzeplatane, a autorka wyciąga sprawy, które potwierdzą jej tezy, zamiast stawiać teorie na przykładzie historycznych przypadków. Wydaje mi się, że w przypadku reportaży, bardziej skuteczna byłaby metoda od ogółu do szczegółu, niż na odwrót.
W tych uświęconych, ozdobionych inspirującymi cytatami salach nie tylko udoskonalisz przysiady i obniżysz tętno spoczynkowe, ale także znajdziesz osobistego mentora, poznasz najlepszych przyjaciół, zapomnisz o byłym lub byłej, zdobędziesz pewność siebie, aby zapytać o podwyżkę, wymanifestujesz swoją bratnią duszę, wytrzeźwiejesz, przejdziesz przez chemię i udowodnisz sobie raz na zawsze, że „masz potęgi ponad miarę” i „wszystko, czego potrzebujesz”. (…) To nie przypadek, że branża studiów fitnessu rozkwitła tak nagle i potężnie na początku 2010 roku – w czasie gdy zaufanie dorosłych zarówno do tradycyjnej religii, jak i do medycznego establishmentu gwałtownie spadło.
To jeden z kilku fragmentów, w których Amanda Montell porównuje jedną z najpopularniejszych sieci siłowni, SoulCycle, do sekty. Samemu trzeba ocenić, ile jest racji w takim rozumowaniu, ale osobiście nie będę ukrywał, że mnie ono zupełnie nie przekonało. Autorka prezentuje przypadki wybiórczo, opisując głębiej własne analizy związane z językoznawstwem niż działania sekt na przestrzeni lat. Brakuje tu statystyk, informacji podręcznikowych, chronologii i uporządkowanych faktów, bez narzuconego nam światopoglądu. Poza pierwszą częścią, gdy rzeczywiście mamy sensowny i kompleksowy opis działania sekt, Język sekciarskiego fanatyzmu sam popada w fanatyzm, linczując wszystkich ludzi wierzących w samorozwój i żyjących w małych społecznościach. Pomimo słów autorki, która twierdzi, że „na dobre i na złe istnieje teraz sekta dla każdego”, nie uważam, żebym był częścią którejkolwiek z nich.
Przeczytaj również: Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek.