Powiedzieć, że Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata jest filmem, który nie wszystkim przypadnie do gustu, to nic nie powiedzieć. Rynsztokowy humor, niepoprawność polityczna, seksizm, głód, smród i ubóstwo. Jednak film Radu Jude ma w sobie coś, co wbrew jego odrzucającej aurze i turpizmowi, nie pozwala przejść obok niego obojętnie. Finalnie, obrzydliwy i kontrowersyjny obraz, zapamiętujemy jako dzieło, które zamiast wpasować się w krajobraz kinematografii, woli dyktować jej nowe warunki.
Angela jest pracownicą korporacji, która ma nakręcić filmy instruktażowe BHP, przeprowadzając wywiady z osobami, które uległy wypadkom w pracy. Nie dość, że jesteśmy w Rumuni, jednym z najbiedniejszych państw Europy, to jeszcze zostajemy wciągnięci w świat klasy niższej – wyzyskiwanych niegdyś pracowników, którzy dzisiaj żyją z zasiłków. Reżyser chce pokazać świat, który najpierw został skrzywdzony komunizmem, a potem pogrzebany żywcem przez kapitalizm, na który nie był gotowy. W jednym z charakterystycznych żartów, główna bohaterka porównuje Rumunię do pochwy – „ponieważ jest przez wszystkich…”. Chociaż protagonistka jest świadoma zepsucia otaczającego ją świata, to jej formą protestu staje się karykaturalny konformizm. Angela zawsze mówi wszystko, co przyjdzie jej na myśl, ale kiedy ktoś powie coś, z czym ona się nie zgadza, woli przytakiwać. Nieustannie krytykuje swoją firmę za wycinki lasów i okradanie pracowników, ale nadal wyrabia horrendalne nadgodziny, wykonując niesatysfakcjonujące zadania. Kiedy w jednej z najbardziej zabawnych scen, Angela przez nieznajomość angielskiego nazwała „magazyn”, w którym pracuje „burdelem”, na dobrą sprawę powiedziała prawdę. Chociaż przez większość czasu Radu Jude operuje czarnym humorem i demaskuje obojętność społeczeństwa, jego gorzkie żale udowadniają, że ta obojętność wzięła się z bezradności szarych ludzi wobec skorumpowanego rządu i wielkich korporacji. Angela stara się zwrócić uwagę widzów na to, że ze światem jest coś nie tak, ale robi to w dosyć przewrotny sposób.
Aktorka Ilinca Manolache została znaleziona przez reżysera jako twórczyni tik-tokowego contentu, w którym kreuje postać Bobiță. Z nałożonym na twarz męskim flirtem, kobieta wypowiada skandalizujące żarty i obśmiewa poglądy innych ludzi, nagrywając chociażby roast na niedawno zmarłą Królową Elżbietę. Czy ta satyra rzeczywiście jest dobrze przemyślana i odnosi zamierzony efekt? W końcu we fragmentach, kiedy Bobiță chwali Putina, osoby, które zostaną przez algorytm przyprowadzone do jego (jej) filmików, niekoniecznie będą świadome autoironicznego wymiaru wypowiedzi. Nie umiem się zdecydować, czy obecność w filmie alter-ego Angeli, będącego inwencją twórczą odgrywającej ją aktorki, było najważniejszym, czy najbardziej zbędnym elementem Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata. Bobiță działa czasami jako rozładowanie napięcia, postać komiczna, która pojawi się z tyłu kadru i będzie błaznować, kiedy rodzina opowiada o niepełnosprawności. Innym razem podkreśla kontekst, opowiadając o bogatych termach i uzdrowiskach, kiedy stoi na zawalającym się moście koło rzeki, która bardziej przypomina ściek. Jakkolwiek obierzemy tę kreację, dzieło Radu Jude zaciera granicę pomiędzy kinem a rolkami i shortsami. Z popularnych krótkich klipów, reżyser tworzy część swojego przedstawienia. Tym samym zaprzecza teoriom, jakoby trend na krótkie materiały był w ruchu kolizyjnym ze sztuką kina. Zamiast protestować wobec tendencji współczesnych mediów, Rumun adaptuje do nich swój film. Nie oznacza to jednak, że poszedł widzom na rękę.
Z całą pewnością, gdyby Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata zyskało nieoczekiwaną popularność, byłoby jednym z filmów brylujących w czołówkach rankingów w stylu: „to z tych filmów ludzie najczęściej wychodzili z kina w trakcie seansu”. W całym obrazie, chociaż wydaje się on na pierwszy rzut oka nieprzemyślanym freestyle’em, jest tylko jedna improwizowana scena. To ta, w której Bobiță rozmawia z Uwe Bollem – mężczyzną uznawanym za jednego z najgorszych reżyserów na świecie. Niemiec grozi, że wszyscy krytycy, którzy mieszają jego filmy z błotem, trafią z nim do rzymskiej klatki i wrócą z niej bez zębów. Zapewne Radu Jude podczas pokazów przedpremierowych swojego dzieła, patrzył z boku na reakcję publiczności i zapisywał sobie w notatniku nazwiska tych, którzy zamiast śmiać się głośno z żartów, robili krzywe miny, a po seansie wzywali departament ONZ do spraw poprawności politycznej. Natłok spraw i ciągły pęd sprawiają, że dwie i pół godziny filmu ogląda się błyskawicznie. Rumuński reżyser opowiada w sposób anegdotyczny, a z Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata moglibyśmy spokojnie wyciąć kilka filmów krótkometrażowych. Wśród nich znajduje się pewna grobowa sekwencja, która nie może podczas seansu minąć niezauważona. Udowadnia ona, że należało zaufać Radu Jude, który dał nam film piekielnie inteligentny, a nie diabelsko głupi. Również zakończenie przełamuje dotychczasowy schemat wulgarnej komedii, jednak pozostaje w obrębach gorzkiego czarnego humoru i art-housowych zabaw formalnych.
Arcydzieło? Prowokacja? Radu Jude wydaje się śmiać w twarz nawet tym widzom, którym jego film przypadnie do gustu. Jego wściekłe żarty nie pozostawiają na nikim suchej nitki – od cierpiącego rumuńskiego społeczeństwa, przez światowe rządy przesiąknięte hipokryzją, po współczesnych odbiorców kultury popularnej, których wysyła po olej do głowy, samemu pokazując równocześnie obraz będący kakofoniczną papką. Wydaje mi się, że w polskich warunkach Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata może zrobić furorę. Niestety nadal porównanie naszego stanu życia i nastrojów społecznych, przychodzi bardzo łatwo w zestawieniu z rumuńską degrengoladą.
Moja ocena: 8/10.
Wracając myślami do tegorocznej edycji Festiwalu Nowe Horyzonty, nadal wspominamy wzruszający seans litewskiego filmu Powoli!