„Percy Jackson i bogowie olimpijscy” Ricka Riordana to seria, która nie miała szczęścia do ekranizacji. I choć seans filmowego „Złodzieja pioruna” z 2010 roku w reżyserii Chrisa Columbusa wspominam z dużą dozą sentymentu (jako, wówczas jedenastoletni, fan pierwowzoru bawiłem się na sali kinowej przednio), z perspektywy czasu nie ulega wątpliwości, że był to obraz zwyczajnie słaby i mający mało wspólnego z oryginałem. W gruncie rzeczy po latach jedyne, co pozostaje po nim w pamięci, to zaskakująco gwiazdorska obsada w postaci takich ikon jak Sean Bean, Pierce Brosnan, Uma Thurman czy Rosario Dawson, co przed dekadą było sporym magnesem widowni. Na tyle skutecznym, że wytrwali fani, którzy nie odbili się od luźnej adaptacji 20th Century Fox, doczekali się nawet sequela, który w teorii starał się nieco wyprostować błędy poprzednika (ba, rozwijająca wtedy karierę Alexandra Daddario ufarbowała nawet włosy, by bardziej upodobnić się do książkowej Annabeth), ale w praktyce… ostatecznie pogrążył jej kinową karierę, zdobywając jeszcze gorsze recenzji krytyki od „Złodzieja pioruna” i stając się box-officową klapą. Nic dziwnego – „Morze potworów” to ten dziwny core kinowych sequeli, które wyglądają bardziej jak zagubiony spin-off straight to video, niż wysokobudżetowa produkcja. Po latach serią Riordana na nowo zainteresował się jednak nowy właściciel zasobów Foxa, Disney, który postanowił zekranizować ją na nowo, lecz tym razem w formie serialu zasilającego ofertę streamingową giganta. Plan jest taki, aby każdy, ośmioodcinkowy sezon adaptował jeden tom oryginalnego pięcioksięgu, co już na start napawało optymizmem; eliminowało bowiem w teorii możliwość, że serial – podobnie jak film – przedstawi wydarzenia w zbyt wielkim skrócie. Tym samym już za tydzień subskrybentom Disney+ zostaną udostępnione pierwsze dwa odcinki serialu, które podchodzą na nowo do historii ze „Złodzieja pioruna”. Lecz czy tym razem skutecznie? Zapraszam do mojej przedpremierowej recenzji pierwszych odcinków serialu „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”.
Pierwsze dwa odcinki służą jako około półtoragodzinne wprowadzenie do całej historii (trwają kolejno po ok. 40 i 50 minut), co już samo w sobie przemawia za ich przewagą względem filmu, który upchnął całą fabułę pierwszego tomu serii w niespełna dwie godziny. Przypomnę jednak wyjściowy punkt fabularny dla tych, którzy nie mieli wcześniej styczności z serią. W pierwszym odcinku poznajemy Percy’ego – niezręcznego społecznie dwunastoletniego dyslektyka, którego życie staje do góry nogami, gdy… zostaje zaatakowany przez swoją nauczycielkę algebry w trakcie szkolnej wycieczki do muzeum. Wkrótce okazuje się, że jego napastnikiem nie była ludzka kobieta, a zakamuflowana Erynia, a on sam jest półbogiem – potomkiem ludzkiej kobiety i greckiego boga. Niedługo później bohater – wraz ze swoim przyjacielem, satyrem Groverem – trafia do azylu dla jego gatunku, Obozu Herosów, gdzie dowiaduje się więcej o wpółistnieniu świata ludzkiego i tego rodem z „Mitologii” Parandowskiego. Tam poznaje m.in. Annabeth Chase – półbożkę, córkę Ateny, która jest zdeterminowana, aby wystawić nos poza obóz i wyruszyć na swoją pierwszą misję. Percy’emu nie jest jednak dana chwila wytchnienia: gdy Zeusowi zostaje skradziony piorun, jego insygnium władzy, główny bohater – jako dotychczas nieujawniony półbóg – staje się głównym podejrzanym całego Olimpu.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę
Zacznijmy od najważniejszego: obsady. Po filmach, które podchodziły dosyć swobodnie do wieku głównych bohaterów – poprzedni odtwórca roli Grovera, Brandon T. Jackson, miał w momencie kręcenia ok 28 lat, Annabeth niewiele mniej i nawet znacznie młodszemu od nich Loganowi Lermanowi daleko było do wieku szkolnego – showrunnerzy zdecydowali się nie popełniać znowu tego samego błędu. Dlatego też w castingu do ról głównego trio byli brani pod uwagę znacznie młodsi aktorzy, a ostatecznie postanowiono na 13-letniego (w momencie zdjęć) Walkera Scobella (Percy), jego rówieśniczkę Leah Jeffries (Annabeth) i nieco starszego, ale wciąż nastoletniego Aryana Simhardiego (Grover). Tym samym bohaterowie… faktycznie wyglądają na swój wiek, co nie jest tylko castingiem zgodnym z pierwowzorem, ale przede wszystkim nadaje produkcji odpowiedniego, teenowego klimatu, na której opiera się cała seria. „Percy Jackson i bogowie olimpijscy” skonstruowane jest bowiem nieco jak „Harry Potter” – dobre przeniesienie na ekran satysfakcji z drogi przebytej przez dojrzewających z tomu na tom (lub w tym wypadku: z sezonu na sezon) bohaterów to połowa sukcesu, aby sprawnie uchwycić nieco campowe założenia Riordana. I w serialowej wersji również się to udaje – zwłaszcza, że casting już po odcinkach wprowadzających sprawia wrażenie jak szytego na miarę dla wytęsknionego fandomu.
Scobell i Simhardi to urodzeni książkowi Percy i Grover. Cechuje ich ta sama, urocza nieporadność i determinacja połączona z głupkowatością, którą doskonale pamiętam z dawnej lektury książek. Przyznam, że miałem pewne obawy, czy Walker uciągnie na swoich barkach presję z odgrywania tytułowej roli jako aktor z niewielkim dotychczas doświadczeniem, ale pierwszy odcinek wystarczył, by mnie uspokoić, a drugi tylko upewnił mnie w przekonaniu, że został on wręcz stworzony do tej roli. Podobnie jest z Aryanem, który szybko odnajduje się w roli charakternego Robina dla swojego Batmana i serca całej grupy, Grovera. Najdalej wizualnie od powieści jest oczywiście Leah jako Annabeth Chase, której casting wywołał spore poruszenie wśród fanów z uwagi na jej niezgodność z książkowym opisem bohaterki, ale uspokajam – to równie trafiony casting, co wspomniana wyżej dwójka. Tym bardziej, że młoda Leah staje przed większym wyzwaniem niż Scobell i Simhardi, ponieważ musi nie tylko odnaleźć się w swojej pierwszej głównej roli, ale i przekonać do siebie z góry uprzedzoną widownię. W pierwszych odcinkach Annabeth jest jeszcze stosunkowo mało, ale wystarczająco, aby zaprezentować się od dobrej strony, począwszy od ikonicznego „ślinisz się przez sen”, które to na pewno wywoła spory uśmiech na ustach fanów. Interpretacja aktorki jest znacznie chłodniejsza od Daddario, ale utrzymana w duchu oryginału – mało kto zdaje się pamiętać, że charakter początkowych interakcji Percy’ego z Annabeth nie różnił się wiele od jego relacji z Clarrisą.
A jeśli o Clarrisie mowa – obsada drugoplanowa również zdaje egzamin. Dior Goodjohn jako tyrańcza córka Aresa to podobnie trafiony casting, jak główne trio. Nie inaczej jest z dorosłymi: Jason Mantzoukas dobrze radzi sobie z satyrycznym przedstawieniem Dionizosa, a Glynn Turman ma w sobie na tyle ciepła ale i dostojności zarazem, żeby przekonać nas jako mentor Percy’ego, Chiron (choć, coby nie mówić o filmach, Pierce Brosnan zawiesił poprzeczkę dosyć wysoko – w końcu to Pierce Brosnan). Jedynym może nie słabym, ale na ten moment nieprzekonującym ogniwem zdaje mi się Charlie Bushnell jako syn Hermesa, Luke, ale myślę, że to kwestia czasu, zanim i on rozwinie skrzydła na ekranie. Całościowo casting wypada świetnie, i nic zresztą dziwnego, skoro pieczę nad nim sprawował sam Riordan. Bardzo doceniam, że po niezbyt entuzjastycznie przyjętych przez fanów filmach, twórca całej serii nie poszedł na łatwiznę i postawił wraz z resztą ekipy producenckiej na kilka nieoczywistych wyborów, jak właśnie Leah. Może i w tej adaptacji bohaterka nie ogrywa stereotypu „głupiej blondynki”, ale nic nie szkodzi – widać, że w szerszej perspektywie może mieć dla nas nawet więcej do zaoferowania.
Panie, a ma pan piorun?
Cieszy również podejście do pierwowzoru z szacunkiem – serial na tym etapie jawi się jako wierna ekranizacja historii, przynajmniej na jej wstępnym etapie. Pierwszy odcinek, w którym poznajemy Percy’ego i jego codzienne życie, w udany i pełen akcji sposób wprowadza nas w główną fabułę, a drugi służy jako potrzebne i rozwijające bohaterów spowolnienie, które nakreśla odpowiedni kontekst przed głównym questem, czyli misją mającą na celu przechwycenie zeusowego pioruna. Tempo jest odpowiednio wyważone – zdaje się, że Jonathan E. Steinberg pod okiem samego Riordana dołożył wszelkich starań, aby wszyscy fani „Złodzieja pioruna” dostali live-action, na które tyle czekali, a reszta widzów: ekscytującą, wciągającą i pełną humoru przygodę dla widzów w każdym wieku. Udaje się to uzyskać nie tylko dzięki sympatycznym bohaterom, przemyślanej serializacji fabuły (a co za tym idzie – wyważonej tonacji emocjonalnej), ale i za sprawą wysokiego poziomu realizacji – CGI pierwszych przeciwników bohaterów, czyli Alecto i Minotaura, wypada bardzo przekonująco, podobnie jak scenografia Obozu Herosów.
Nieduża ilość odcinków w sezonie pozwala przypuszczać, że poziom ten zostanie utrzymany do samego końca, na co mocno liczę – wprawdzie czytelnicy oryginału wiedzą, że wydarzenia przedstawione w dwuodcinkowej premierze to zaledwie rozgrzewka przed właściwą przygodą Percy’ego i jego przyjaciół. Przygodą, która rozpoczyna się naprawdę obiecująco i przerosła moje ostudzone poprzednimi próbami ekranizacji oczekiwania. Fani świata Riordana – zapewniam was, że macie co świętować. Koniecznie zaopatrzcie się w niebieskie przekąski na 20 grudnia i na każdy kolejny piątek do końca stycznia. Zdaje się, że prawdziwym złodziejem pioruna jest właśnie serial „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, który skradł ikoniczny piorun z czoła Harry’ego Pottera i ma szansę przejąć po nim schedę jako nowy standard ekranizacji książek młodzieżowych. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu, gdzie zakręcony świat przedstawiony zacznie tylko nabierać coraz większych rumieńców.
Ocena: 8,5/10
Odcinki w oryginalnej wersji językowej obejrzeliśmy przedpremierowo za uprzejmością Disney Polska, za co serdecznie dziękujemy. Premiera serialu „Percy Jackson i bogowie olimpijscy” już 20 grudnia na Disney+.
Zobacz również: „Wonka” – rozkosz (nie tylko) dla podniebienia [RECENZJA]