Dzisiaj trudno w to uwierzyć, ale w latach dziewięćdziesiątych przeciętny Amerykanin gorliwie oglądał wszelkie rozprawy sądowe. Dla miłośników społecznych dramatów powstał nawet specjalny kanał telewizyjny – Court TV. Od tego momentu typowy John i typowa Kate przez całą dobę mogli zanurzać się w świecie mniej lub bardziej groźnych ,,przewinień” i perturbacji kończących się na sali sądowej. Wspomniana stacja swoją największą popularność osiągnęła w czasie głośnych batalii sądowych z udziałem O.J. Simspona i braci Menéndezów. Sprawę O.J.Simpsona podejrzewam, że większość z was kojarzy, ale historia rodziny Menéndezów w kraju nad Wisłą przeszła już bez echa. Zainteresowanym z pomocą przychodzi tandem Ryan Murphy i Ian Brennan, twórcy między innymi: „Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera”, czy „American Horror Story”. To właśnie powyższa dwójka jest odpowiedzialna za nową produkcję Netflixa „Potwory: Historia Lyle’a i Erika Menendezów”.
Losy braci Menéndezów do dziś budzą sporo kontrowersji w podzielonym amerykańskim społeczeństwie. Mimo upływu lat, wciąż znajdują się osoby, według których ostatecznie wydany wyrok był zbyt surowy i niesprawiedliwy. Linia obrony braci, oparta o rzekome molestowanie ich przez ojca i bierność matki nie została do tej pory jednoznacznie udowodniona. Nawet sami członkowie rodziny Menéndezów mają na ten temat odmienne zdania. Czy serial stworzony przez duet Ryan Murphy i Ian Brennan należycie naświetlił sprawę morderstwa i pomógł zrozumieć przyczyny, którymi kierowali się bracia? W mojej opinii: niezupełnie, ale do sedna.
Skomplikowana historia rodziny Menéndezów
Seria „Potwory: Historia Lyle’a i Erika Menéndezów” składa się z dziewięciu epizodów. Moim zdaniem na szczególne wyróżnienie zasługuje odcinek piąty „The Hurt Man”. Zrealizowany w dość minimalistycznej formie zarówno w kwestii obrazu, jak i akcji, czy raczej jej braku. Przez prawie czterdzieści minut jesteśmy świadkami tylko i wyłącznie rozmowy Erika z próbującą bronić go adwokatką. Jest to zarazem najmocniejszy i najmroczniejszy epizod w całym serialu. Osoby o wysokim poziomie wrażliwości mogą mieć problemy, aby obejrzeć go jednym tchem do końca. Przez cały odcinek wsłuchujemy się w opowieść młodszego z braci Menéndezów, która zawiera szokujące elementy m.in. czyny pedofilskie, których rzekomo miał dopuścić się ojciec bohatera. W tle historii nie mamy żadnych rekonstrukcji zdarzeń. Jest tylko pusta, mała sala i dwójka siedzących naprzeciwko siebie roztrzęsionych ludzi.
Pozostałe odcinki mają już bardziej zróżnicowany poziom. Czasami epizody zaczynają się dłużyć, w niektórych przypadkach, pozostaje wrażenie, że coś zostało niedopowiedziane.
W serialu główne skrzypce grają Cooper Koch (w roli Erika) i Nicholas Chavez (w roli Lyle’a). Obaj są dopiero na początku ich aktorskiej drogi i w produkcji Netflixa przyszło im zmierzyć się z nie lada wyzwaniem. Jestem pełen podziwu dla Kocha, który stworzył w serialu kreację, którą pomimo mroczności, dało się polubić, momentami wzbudzał też współczucie. Ambiwalentne uczucia kieruję w stosunku do Nicholasa Chaveza i Chloë Sevigny w roli matki braci. Można jednak uznać, że Lyle Menéndez autentycznie był, tak antypatyczną osobą, że Chavez po prostu idealnie go odwzorował. Sevigny, dawna gwiazda niezależnego, młodzieżowego kina („Kids”, „Gummo”) rozgrywa swoją rolę dość pragmatycznie, minimalistycznie. Natomiast Javier Bardem w roli głowy rodziny jest doskonały, mistrzowsko odzwierciedla ucieleśnienie zła.
Warto nadmienić, że produkcja nie przypadła do gustu prawdziwemu Erikowi Menéndezowi. Według młodszego z braci, w serialu wiele wątków zostało przekłamanych, a szczególnie w złym świetle został pokazany Lyle.
Pomiędzy Dahmerem a American Crime Story
Duża część krytyków analizując produkcję o familii Menéndezów szuka analogii do poprzedniej części z serii „Potwory”. Historia Jeffreya Dahmera okazała się hitem, co doprowadziło do kontynuowania współpracy pomiędzy Netflixem a Murphym i Brennanem. W mojej opinii opowieść o rodzinie Menéndezów jest zdecydowanie bliższa serii „American Crime Story”, aniżeli serialowi o Dahmerze.
Podobnie jak w pierwszym sezonie „American Crime Story”, mamy tu wątek trwającej kilka odcinków rozprawy sądowej. Zresztą sama ikona O.J. Simpsona pojawia się w końcowej fazie serialu. Dodatkowo mocno zarysowana jest postać broniącej rodzeństwo pani adwokat – w tej roli świetna Ari Graynor. W serialu nie widzimy szeregu zbrodni, a raczej analizę poczynań głównych bohaterów przed oddaniem strzałów i po. Estetyka obrazu, muzyka, świat blichtru przypomina momentami drugą część „American Crime Story” opowiadajacą o Andrew Cunananie. Również domniemana przemoc ojca, wycofanie matki, chłopięca nadwrażliwość i walka ze swoją seksualnością łączy te historie, szczególnie Cunanana z postacią Erika Menéndeza.
Natomiast dokonując porównania stricte drugiej części z serii „Potwory” z pierwszą przedstawiająca losy Dahmera, to historia Menendezów jest zdecydowanie mniej drastyczna w sferze obrazu, ale za to w kwestii narracji, zeznania Lyle i Erika mogą działać na widza odpychająco, a nawet obrazoburczo.
„Potwory: Historia Lyle’a i Erika Menendezów” to serial głównie dla fanów wszelakich wątków kryminalnych, poszlakowych i sądowych. Osobiście nie spodziewam się powrotu sprawców do mainstreamu, tak jak to miało miejsce w przypadku Jeffreya Dahmera. Jednak jeśli z zapartym tchem śledziliście losy O.J. Simpsona, Andrew Cunanana czy wyżej wspomnianego Dahmera, to ten serial będzie dla was idealny.
7/10
Sprawdź również: Walcząc o marzenia. „Bokser” [RECENZJA]