„Serce dębu” to nowa propozycja repertuarowa od Best Film, która na plakatach zachęca nas do „wsłuchania się w tętniący życiem” świat skupiony wokół tytułowego drzewa (stąd też tytuł oryginalny, brzmiący po prostu: „Le Chêne”, czyli dąb). Film duetu Laurenta Charbonniera i Michela Seydouxa aspiruje jednak do bycia czymś więcej, niż typowy dokument o zwierzętach – zamiast lekcji przyrody reżyserzy proponują nam opowieść upodobnioną do kinowej fabuły, której głównymi bohaterami są przedstawiciele fauny zamieszkującej tereny okoliczne tytułowego drzewa i wnętrze samego dębu. Jak sprawdza się taki pomysł i czy „Sercu dębu” – mimo nieposiadania żadnej werbalnej, charakterystycznej dla filmów dokumentalnych narracji – udaje się przekazać swoim widzom coś istotnego?
Przenosimy się do Sologne, gdzie – ok 10 kilometrów od Zamku w Chambord – rośnie 210-letni, siedemnastometrowy dąb. To właśnie jest miejsce, którego nie opuścimy przez 80 minut trwania metrażu. „Serce dębu” – niczym „Chłopi” – przyjmuję prostą, ale sprawdzoną kompozycję cyklu planety: podczas trwania filmu mamy okazję obserwować życie skupionej wokół dębu przyrody na przestrzeni czterech pór roku. Pomysł ten sprawdza się bardzo dobrze – rozpoczynamy w momencie, gdy przyroda zapada w powolny sen (jesień), aby zakończyć opowieść na jej spektakularnym przebudzeniu – nadejściu wiosny. Zdjęcia Charbonniera – operatora z wykształcenia – sprawiają, że mamy do czynienia z filmem zachwycającym swoim obrazem; „dębowy mikroświat” zostaje uchwycony doskonale, a bogactwo zarejestrowanych przez kamerę szczegółów naprawdę imponuje.
Sprawia to, że „Serce dębu” jest seansem bardzo relaksującym – to filmowy odpowiednik leśnego spaceru wiosennego poranka, gdy nasze percepcyjne wrażenia nie są w żaden sposób zakłócone przez świat zewnętrzny. Już z samego tego powodu warto zastanowić się nad seansem, jeżeli czujecie się przebodźcowani przez zbyt dynamiczne pozycje w repertuarze lub po prostu szukacie odpoczynku po ciężkim dniu.
Na plus wypada również narracja, która przyjmuje postać czegoś na kształt zwierzęcego reality-show. I nie, nie mam tu na myśli słynnych programów o surykatkach, w których lektor – w celach edukacyjno-rozrywkowych – wciela się jednocześnie we wszystkich mieszkańców konkretnej społeczności. „Serce dębu” ma sporą wartość dydaktyczną, ale uzyskuje ją w inny, prostszy sposób: reżyserzy pozbywają się pokus, aby komentować obserwowane obrazy, tylko pozostawiają je widzom do samodzielnego śledzenia i interpretacji. A w krótkim czasie trwania śledzimy naprawdę sporo: zdobywanie pożywienia przez wiewiórki, budowanie schronu przez polne myszy, zbiorową kapitulację przed burzliwą pogodą czy… rytuały godowe owadów.
Mam jednak nieco problem z autorską ingerencją – jak na film, który „miał oddać głos samym zwierzętom”, nieco za dużo tu sztucznego kreowania opowieści pod tezę. Twórcy konsekwentnie trzymają się założeń, aby nie komentować konkretnych obrazów – ale jest to prawda jedynie w przypadku komentarzy słownych. Sporą ingerencję widać chociażby w doborze muzyki pod konkretne sceny, co potrafi mocno wytrącić z immersji i za bardzo odsłania kreatywne intencje. Przykład? Gdy film prezentuje nam wspomniane wcześniej „rytuały godowe” dżdżownicopodobnych bohaterów, podkładem muzycznym jest… „Sway” Deana Martina. Bo wiecie – scena miłosna, trzeba to podkreślić. Szkoda tylko, że efekt końcowy jest nieco mierżący, nienaturalny i dobitnie przypomina nam, że oglądamy bardziej spektakl, niż faktyczne, niczym nie zakłócone poczynania zwierząt. Na szczęście takich scen nie jest wiele – można mieć zastrzeżenia do nieco operowej muzyki przy podniosłych zjawiskach przyrody, ale jest to już bardziej zgodne z myślą przewodnią – przez co to tylko niewielki minus na udanej całości.
Co jednak w „Sercu dębu” wychodzi, to wychodzi rewelacyjnie – opowieść o kręgu życia toczącym się wokół tytułowego dębu porusza i jest w obecnym świecie czymś naprawdę wartościowym, zostaje również filmowo ślicznie – nawet, jeśli nieco ckliwie – spuentowana. Jasne, to wyświechtany frazes, ale naprawdę tak używam: warto nieco zwolnić i przyjrzeć się życiu, które toczy się wokół nas, i którego – na skutek naszych destrukcyjnych działań – w niedalekiej przyszłości może zabraknąć. Ale „Serce dębu” to przede wszystkim historia, która powinna nam przypomnieć, jak wiele mamy wspólnego z całą resztą przyrody. Podobnie jak bohaterowie chronimy swoją rodzinę, walczymy o przetrwanie i oddajemy się przyjemnościom – może więc warto spoglądać w stronę królestwa zwierząt z większą empatią, skoro w naszym formowaniu cywilizacji powielamy te same wartości, co nieduzi mieszkańcy wokół francuskiego, wysokiego dębu?