Najnowszy film od duetu David Fincher i Andrew Kevin Walker wzbudził ogromne oczekiwania fanów. Współpraca tego reżysera i scenarzysty zaowocowała przecież filmem Siedem z 1995 roku. Niemalże 30 lat później, przyszło kolejne zlecenie na thriller o psychopatycznym mordercy. Jednak postać Michaela Fassbendera ma niewiele wspólnego z tą, którą wykreował Kevin Spacey. Czy Zabójca jest strzałem w dziesiątkę?
Zabójca to teatr jednego aktora. Zgodnie ze starą szkołą kręcenia filmów, protagonista pojawia się w każdej scenie, a wydarzenia pokazane są z jego perspektywy. Przyjmujemy skrajnie subiektywny punkt widzenia płatnego zabójcy. Opowiada nam o swoich przygotowaniach do misji, przemyśleniach na temat ludzkości i zasadach, które wyznaje. Wewnętrzny monolog jest bardzo rozbudowany w otwarciu filmu, Michael Fassbender występuje tu w roli narratora. Jego głos z „offu” czasem nawet dystansuje się od postaci. Można mieć wrażenie, że obserwuje sam siebie, z boskiej perspektywy, przewijając od nowa wszystko, co zdarzyło się pechowej nocy w Paryżu.
Nie jest żadną tajemnicą, że punktem zapalnym fabuły jest niecelny strzał głównego bohatera, w wyniku którego popada on w niełaskę u swoich przełożonych. Jednak Zabójca bardzo szybko zmienia punkt ciężkości fabuły, a ofiara staje się łowcą.
SPOJLERY DO PIERWSZEJ CZĘŚCI FILMU
Największy problem Zabójcy jest taki, że cała fabuła została zbudowana wokół nielogicznej luki fabularnej. Otóż po zawaleniu zadania przez płatnego zabójcę klasyczną procedurą jest zlikwidowanie tegoż snajpera. Dowiadujemy się, że zlecenie na Fassbendera otrzymała dwójka innych morderców. Ci jadą do jego kryjówki, do której główny bohater jeszcze nie wrócił, ale czeka tam na niego ukochana. Brutalnie atakują jego dziewczynę i ta trafia do szpitala. Wówczas duet płatnych zabójców ma według mnie dwie oczywiste opcje:
A: Czekasz w domu głównego bohatera aż on tam już wróci.
B: Robisz zasadzkę w szpitalu, gdzie przewieziona została jego ukochana.
Główny bohater popełnia oba powyższe błędy. Najpierw wraca do domu, a potem natychmiast jedzie do szpitala. Nie ponosi konsekwencji za to naiwne zachowanie. Chociaż duet płatnych zabójców nie wykonał zadania i nie zlikwidował celu, w przeciwieństwie do postaci Fassbendera, nie ma przez to żadnych reperkusji. Pomijając już to, że protagonista postąpił bardzo głupio i wystawił im się na widelcu, to w kolejnych dniach nadal nikt go nie szuka ani nie kontynuuje misji. Przecież cała afera wynikła z tego, że zawalone zadanie zabójcy nie mogło ujść mu płazem. Tymczasem duet innych morderców nie wykonał zlecenia, a przechodzi z tym do porządku dziennego. Mężczyzna idzie do nocnego klubu, a kobieta stołuje się w luksusowych restauracjach. Teraz Jerry staje się Tomem i Zabójca jest filmem nie o ucieczce, a o zemście głównego bohatera.
Podobnych revange story w kinie akcji mamy całe mnóstwo, ale w przypadku każdej z nich protagonista jest uznany za unieszkodliwionego. Tymczasem wszystkie pozostałe postacie po prostu zamiatają nierozwiązaną sprawę pod dywan i działają na rękę Fassbenderowi. To pozwala Fincherowi stworzyć własną wersję Johna Wicka. Mniej przebojową, bo Zabójca to film kameralny, ale można traktować go jako surowe kino rozrywkowe.
Z powyższych powodów pisanie recenzji Zabójcy jest twardym orzechem do zgryzienia. Bo jest to dobry film. Brutalny, lecz nieefekciarski. Opowiada o tajnikach pracy płatnego mordercy bez typowej sensacji. Jego klimat psychotycznego neo-noir sprawdza się nie tylko w pierwszych scenach, które potrafią zrobić piorunujące wrażenie. David Fincher pokazuje, że jest świetnym reżyserem i muszę mu oddać, że widziałem niewiele filmów, w których podobne historie byłyby tak współczesne. Twórcy filmowi z reguły wolą nieco cofać się w czasie, kiedy przez mniejszą cyfryzację i słabość służb porządkowych, łatwiej było być snajperem. Tymczasem Zabójca jest wrzucony w dzisiejsze realia, a każdy jego krok naznaczony przez współczesność. Czy widzieliście kiedyś płatnego mordercę, który korzysta z paczkomatu?
Zabójcę chciałbym ocenić wysoko. Fassbender wykreował interesującą postać, która wyłamuje się z trendu idealizowania antybohaterów. Kevin Walker napisał pasjonujący scenariusz. Fincher zadbał o rewelacyjną oprawę wizualną i rewelacyjnie prowadzi narrację pełną napięcia. Jednak cały czas z tyłu głowy mam fakt, że Zabójca to kolos na glinianych nogach. Cała fabuła, chociaż zrealizowana z wielką klasą, została pociągnięta wzdłuż nielogicznego zwrotu akcji. Gdyby nie gwałtowny przeskok historii ucieczki w historię o zemście, byłbym skłonny bardziej docenić wszystko, co później pokazał mi Fincher. Ostatecznie, jego film nie mogę nazwać niewypałem, ale nie był też strzałem w dziesiątkę.
Moja ocena: 7/10.
A jak prezentują się thrillery „made in Poland”? Przeczytaj naszą recenzję drugiej części „Różyczki”!