Jako zagorzała fanka oryginalnego serialu „Słodkie kłamstewka” z zaciekawieniem zaczęłam oglądać najnowszy spin-off kultowej, młodzieżowej produkcji. Pierwszy sezon, zatytułowany „Grzech pierworodny”, był całkiem sympatyczny, jednak nie porwał mnie na tyle mocno, by czekać na kolejny sezon. Bez żadnych oczekiwań zasiadłam zatem do tegorocznych „Słodkich kłamstewek: Szkoły letniej” i bardzo miło się zaskoczyłam! Okazało się, że po przyjemnym (lecz jednak nie do końca porywającym) sezonie przyszła pora na wciągający młodzieżowy slasher, po którym chce więcej.
Akcja drugiego sezonu rozgrywa się krótko po tym, gdy zakończyły się wydarzenia sezonu pierwszego. Archie Waters znany jako „A” został aresztowany, dzięki czemu główne bohaterki mogą wreszcie odetchnąć z ulgą. Ale czy na pewno? Chwile spokoju przerywa pojawienie się tajemniczej postaci. Bloody Rose – morderczyni, która pojawia się w Millwood, by siać grozę oraz zemścić się na młodych dziewczynach. Tym samym horror nastolatek powraca, a nadchodzące lato będzie prawdziwym koszmarem dla bohaterek. Szczególnie dlatego, że na domiar złego muszą uczęszczać do tytułowej szkoły letniej, aby zdać do następnej klasy.
To, co pierwsze rzuca się w oczy podczas seansu tego serialu, to fenomenalny klimat i fantastyczne gore, które wprost wylewa się z ekranu! O ile pierwszy sezon, choć momentami również horrorowy, zahaczał bardziej o teen dramę, tak „Szkoła letnia” całkowicie leci po bandzie. Na tyle mocno, że momentami możemy aż nie dowierzać, że ostatecznie mamy do czynienia z serialem młodzieżowym. Główna antagonistka Bloody Rosę jest niezwykle przerażająca, a jej zbrodnie są niezwykle makabryczne. Do tego dochodzi mroczne grzebanie w traumatycznych przeżyciach dziewczyn, które po nękaniu przez Archiego Watersa muszą na nowo stanąć na nogi. I na te nogi stają, starając się żyć jak zwykłe nastolatki. Jednakże tragedia, jaka je spotkała, odcisnęła na nich zbyt duże piętno.
Oglądając „Szkołę letnią”, ciężko jest nie myśleć o popularnych slasherach, na których ewidentnie wzorowali się twórcy serialu. Tak jak w kultowym „Krzyku”, tak i tutaj mamy do czynienia z mordercą, którego tożsamość jest nieznana nikomu. Tym samym widz wraz z głównymi bohaterkami próbują rozwikłać zagadkę tego, kto stoi za makabrycznymi zbrodniami. I tak jak w slasherach, tak i w tym serialu: każdy jest podejrzany!
W najnowszym sezonie zdecydowanie popracowano nad tym, by pogłębić wątki głównych bohaterek. Tym samym każda z nich zaczyna mieć jakąś bardziej rozległą i ciekawszą historię, którą śledzimy z zapartym tchem. Mamy okazję poznać lepiej każdą z głównych bohaterek, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć ich życiowe poczynania. Imogen zmaga się z międzypokoleniową traumą; Noa ma okazję na nowo odkrywać siebie; Faran zaczyna stawiać na swoim; Tabby mierzy się z konsekwencjami swojego filmu, w którym ujawnia swoją historię; Mouse zanika w świecie wirtualnym, a Karen dołącza do tajemniczej, kościelnej sekty i całkowicie zrywa z łatką zamordowanej siostry.
„Słodkie kłamstewka” ogląda się zdecydowanie lepiej niż pierwszy sezon. Więcej tu akcji, więcej tu gore i zdecydowanie więcej tu sekwencji slasherowych, które pokochają wszyscy fani tego gatunku. Ponadto serial ten to najprawdziwsza laurka do kina grozy i morderców z nożami. Tak jak „Krzyk” był meta filmem, tak „Słodkie kłamstewka” są meta serialem, który zawiera w sobie wszystko to, co w slasherach kochamy najbardziej. Co więcej, to co kochamy najbardziej, wspominane jest raz po raz przez Tabby, która w swoich dialogach non stop nawiązuje do największych klasyków (i nie tylko) kinematografii. Czekam niecierpliwie na kolejny sezon i mam nadzieję, że to, co najlepsze w tej serii wciąż jest jeszcze przed nami.
Ocena drugiego sezonu: 7/10
Przeczytaj również: Drugie dno wakacji w Australii. „The Royal Hotel” [RECENZJA]