Dopiero co otrzymaliśmy od Marvela świetnego „Wilkołaka Nocą” o którym przeczytacie tutaj, a tu już premiera kolejnego tytułu. Świąteczny special „Strażników Galaktyki” jest kolejnym reprezentantem nowej formuły studia, jaką są pokazy specjalne. A konkretniej: 40-50-minutowe filmy, które mają stanowić odświeżenie na tle kinowych filmów i seriali. Zbliżają się święta, więc wykorzystano w końcu okazję, by i Marvel Studios otrzymało swoją własną świąteczną przygodę. Jak wypadły te kosmiczne święta?
Kosmiczne święta
Punkt wyjścia fabuły jest prosty. Peter Quill wciąż nie potrafi sobie poradzić ze zniknięciem Gamorry. Zbliżają się święta, więc Mantis i Drax, zainspirowani ziemskimi historiami, postanawiają przybyć na ziemię i przywieźć Peterowi prezent. Wybór pada na największego ziemskiego bohatera – Kevina Bacona. Brzmi prosto, ale czego innego można oczekiwać od tego typu produkcji?
Powrót Draxa i Mantis
Siłą kosmicznych świąt są postaci Draxa i Mantis. Powiem to od razu. Jeśli nie polubiliście ich wcześniej, to teraz też nie polubicie. To oni napędzają tutaj fabułę, która składa się w większości z zabawnych scen wynikających z nieporadności i niewiedzy głównych bohaterów. Zresztą nic się nie zmieniło, bo we wcześniejszych produkcjach sceny humorystyczne również wynikały z tego, że część bohaterów nie do końca rozumiała swoich towarzyszy. Tym razem sytuacje te wynikają z próby zrozumienia ziemskich świąt, co budzi mniej lub bardziej zabawne sytuacje. Szkoda tylko, że po raz kolejny nie wykorzystano pełnego potencjału Draxa i Mantis.
Zaprzepaszczone szanse
Rodzinna tematyka aż się prosiła o rozwinięcie tych postaci, a niestety znów są jedynie comic reliefami. Pamiętacie, jak w pierwszych „Strażnikach…” starano się nam przedstawić Draxa jako postać dramatyczną, która straciła wszystko na czele ze swoją rodziną? Ja powoli zapominam, bo od tego czasu jego postać stała się już jedynie komedią. A szkoda. Chciałbym wierzyć, że w trzeciej części filmu się to zmieni, ale szczerze w to wątpię. Sytuacja prezentuje się inaczej w przypadku Mantis, bo tutaj James Gunn stara się już rozdać część kart, które najpewniej będą stanowić ważny element nadchodzącego finału serii. Reszta Strażników również się pojawia, ale nie liczcie na spory czas ekranowy. Jest ich tu tyle, co nic.
Klimat kosmicznych świąt
W tych kosmicznych świętach nie mogło oczywiście zabraknąć świątecznego klimatu. O ile w pierwszej połowie nie ma go za wiele, to w drugiej już widać, co się ogląda. Przyozdobione Knowhere prezentuje się prześlicznie i ciężko się nie uśmiechnąć, widząc jak wszyscy w świątecznej atmosferze wymieniają się prezentami. Ciepło na sercu to ważny element tego typu produkcji. Warto też wspomnieć o animowanych wstawkach, które w ciekawy sposób prezentują nam przeszłość Petera i skąd wynika jego stosunek do świąt.
Podsumowanie
„Strażnicy Galaktyki: Coraz bliżej święta” to ciekawa i luźna ciekawostka, która przypomina nam o naszych kosmicznych bohaterach. Nie jest to nic wybitnego. Zdaje się, że nie wykorzystuje swojego potencjał do końca, ale jest to na tyle ciepła i rodzinna historia, że można na to przymknąć oko. Jeśli obejrzycie, to pewnie nie raz się uśmiechniecie. Jeśli nie, nic nie stracicie.