Po premierze 1. odcinka Lokiego, mówiliśmy o światełku w tunelu, które daje nadzieję na to, że w MCU może być jeszcze dobrze. Gwarantuje Wam, że jeśli sięgnięcie po ten serial, to ponownie uwierzycie w Marvel Studios. Albo przynajmniej wrócą Wam wspomnienia sprzeda lat, kiedy to studio było trendsetterem.
Recenzja nie zawiera spoilerów.
Wydarzenia przedstawione w drugim sezonie to bezpośrednia kontynuacja pierwszej serii o Bogu Psot. Choć minęło trochę czasu, bo na kolejne odcinki musieliśmy czekać ponad dwa lata, to zdecydowanie było warto. Drugi sezon jest jeszcze lepszy. Bardzo często mamy do czynienia z sytuacją, gdzie twórcy, w ramach sequeli, chcą zrobić: więcej, szybciej, mocniej, bardziej zjawiskowo, ale to nie zawsze znaczy lepiej. Finalnie, dzieje się za dużo, a ja jako widz czuje się przytłoczony i zniechęcony. Nie tutaj. Loki w drugim sezonie kontynuuje dobrą passę. Widać jak na dłoni cały koncept twórców, pomysł na tę produkcję i jej budowanie.
Bohaterowie są fantastyczni. Mamy do czynienia z grupą przyjaciół. Każdy z nich ma swoją historię i twórcy ani przez chwilę o nich nie zapominają. Nie każdy bohater dostaje tyle samo czasu ekranowego, ale każdy z nich jest dobrze napisany i widać, że przeszedł jakąś drogę na przestrzeni tych dwóch sezonów. Zwłaszcza nasz główny, tytułowy bohater, Loki. Zmiany nie są przypadkowe, a efektem podejmowanych decyzji. Efektem dobrej narracji.
Przeczytaj również: Koniec strajku aktorów. Gildia zatwierdziła wstępne porozumienie
Ogromną przyjemnością i zaszczytem było śledzić Lokiego oraz Toma Hiddlestona przez te wszystkie lata. Przez zbuntowaną czarną owcę w rodzinie, villana na usługach jednego z największych zbrodniarzy w Marvelowym świecie, pewnego siebie i igrajacego z bratem Thorem nieszczęśnika, na ból którego nikt nie zwracał uwagi, bo wszystkie reflektory były zwrócone w stronę Boga Piorunów. Aż po sojusznika. Uciążliwego, krnąbrnego i niepewnego, ale sojusznika. Finalnie kumpla, emaptycznego przyjaciela. Bohatera, który odnalazł swój glorious purpose i wie, w końcu wie kim jest i dokąd zmierza. Loki ma absolutnie najwspanialszą historię, której zwieńczenie jest ogromnie satysfakcjonujące. Ślę ukłony w stronę Michaela Waldrona i Kate Herron – kolejno scenarzysty i reżyserki – którzy wyznaczyli tę ścieżkę Lokiemu. Pochwała należy się też tym, którzy stworzyli drugi sezon, tj. Eric Martin (scenariusz), Justin Benson i Aaron Moorhead (reżyseria). Fantastyczne zrozumienie postaci, jej głębi i znaczenia dla całego uniwersum, ale również dla fanów. Fenomenalne wyczucie emocji i przeszłości bohatera, o której nie można było zapomnieć, a co wcale nie było takie oczywiste biorąc pod uwagę obecną kondycję Marvel Studios.
Niebanalne podejście do opowiadania historii, liczne zawiłości, związane z czasem i wariantami w którym można byłoby się pogubić, ale się nie pogubili. 6 odcinków na sezon, trwających po około 40-50 minut, to mało. Na tyle mało, że łatwo byłoby skręcić w kierunku narracyjnych uproszczeń tylko po to by pokazać więcej.
Ostatni odcinek jest zjawiskowy. To pokarm dla ducha i widowisko iście epickie. Wyzwanie, któremu sprostać musi główny bohater to heroiczna droga, prawdopodobnie (bo nie wykluczam, że Lokiego jeszcze zobaczymy), w jedną stronę. Finał pod kątem wizualnym dowozi, soundtrack jest genialny, a aktorstwo na najwyższym poziomie. Nie mógł zostać napisany lepiej.