Zakaz gry w piłkę z podtytułem Jak Polacy nienawidzą dzieci to nietypowa książka. Nie znajdziemy w niej analizy współczynnika dzietności, omówienia problemu zwiększającej się liczby samobójstw wśród młodzieży, różnic w warunkach życia dzieci względem podziałów klasowych, czy sytuacji kolejnych pokoleń uchodźców lub rodzin dopiero uciekających przed wojną. Dowiemy się natomiast jaka jest opinia autora o sadze Gwiezdnych Wojen (nie lubi, bo to patriarchalny paszkwil), albo czy podoba mu się, że coraz więcej restauracji zezwala na wejście psów (nie życzy sobie, bo ma alergię), i że posiada kolekcję lalek Barbie (już trzydzieści!). Michał R. Wiśniewski usiadł do klawiatury i napisał wszystko co myśli: nie tylko na temat dzieci i rodzicielstwa, ale też polityki i popkultury. Poglądów innych ludzi nie należy oceniać, ale trzeba z nimi dyskutować. Z tego powodu poniższy tekst nie będzie recenzją, tylko polemiką z autorem książki Zakaz gry w piłkę.

Problemy dzieci na całym świecie są jednymi z najbardziej palących i pomijanych tematów. Kwestia wrażliwa, w której nierzadko trzeba wypowiadać się w imieniu tych, którzy prawa do głosu nie posiadają. Na najmłodszych odbijają się problemy spowodowane przez ich rodziców, a same będą miały w swoich rękach ich przyszłość. Tym bardziej z rozczarowaniem odbieram fakt, że od samego początku książka Zakaz gry w piłkę zamiast skupić się na priorytetach, rozmienia się na drobne. Otwarcie książki opowiada o sytuacji przedstawienia teatralnego dla dzieci, w którym padają również żarty skierowane do dorosłych (np. na temat nadgodzin w pracy). Michał R. Wiśniewski na podobne smaczki reaguje alergicznie – wychodzi z założenia, że rozrywka dla dzieci, z której przyjemność mogą czerpać również starsze osoby, jest dla najmłodszych dyskryminująca. W tamtym momencie na myśl przyszedł mi Shrek i filmy produkowane przez wytwórnię Disney Pixar. Przecież nowoczesne scenopisarstwo opiera się właśnie na założeniu, że dobry film dla dzieci to taki, który przypadnie do gustu nawet starszemu odbiorcy. Potem jednak doszedłem do fragmentu, w którym autor wspomina, że Pixar jego zdaniem… w istocie jest szkodliwy.

Seria Toy Story jest ze swojego założenia antydziecięca – oto skutki nieprzemyślanej antropomorfizacji. Negatywnym (i okrutnie ukaranym) bohaterem filmu staje się kreatywny chłopiec, którego grzechem było to, że przerabiał zabawki na fascynujące technopotwory.

W powyższym fragmencie pominięto fakt, że ukarany antagonista znęcał się również nad swoimi rówieśnikami. Powyższa interpretacja Toy Story jest błędna, ponieważ wychodzi z założenia, że uosobienie zabawek zostało nieprzemyślane, kiedy właśnie to ono stanowi clou filmu. Jest to moim zdaniem genialny motyw służący przekonaniu dzieci do szacunku wobec rzeczy martwych, kiedy wielu młodych ma tendencję do destrukcji wszystkiego, co wpadnie im w ręce. Michał R. Wiśniewski wyraża gorzkie żale również wobec klocków LEGO. „To nie są te klocki co kiedyś” – stwierdza, rozczarowany faktem, że firma otworzyła się również na dorosłego odbiorcę. Nie rozumiem, w jaki sposób zaproszenie do zabawy nastolatków i emerytów, może skrzywdzić dzieci. Nadal produkowane są serie klocków przyjazne niemowlakom – LEGO DUPLO. Istnienie Gwiazdy Śmierci z klocków nie oznacza, że wszystkie współczesne zestawy wymagają od składającego ukończonego kursu architektury, a wielkie kompanie dyskryminują najmłodszych swoimi projektami skierowanymi do fanów.

À propos Gwiazdy Śmierci – Gwiezdne Wojny to chyba ulubiony kozioł ofiarny autora książki Zakaz gry w piłkę. Jak się ma do tematu wychowania dziecka fakt, że George Lucas kradł pomysły z tradycji romantycznych i filmów Kurosawy? To przecież krytyka filmowa, a nie edukacyjna. Michał R. Wiśniewski poleca pokazywać dzieciom te filmy i animacje, które mu się podobają i unikać tych, które on sam napisałby lepiej. Amerykańskie i brytyjskie historie są złe, azjatyckie dobre; co nie może nikogo dziwić biorąc pod uwagę gusta eksponowane przez pisarza. Autor książki obwinia Harry’ego Pottera o spowodowanie antynaukowego zwrotu w zainteresowaniach młodzieży. Cały atak na sagę o młodym czarodzieju można skwitować słowami, że Wiśniewski, jak sam zresztą przyznał, nie potrafi oddzielić dzieła od autora. W wyniku antypatii do J.K. Rowling doszukuje się w jej książce wszystkiego co najgorsze. Całe szczęście, właśnie tym dzieci różnią się od dorosłych – poglądy autorki mają się nijak do wartości, które one wyniosą z jej książki. W nieodpartej chęci zdyskredytowania Harry’ego, Michał R. Wiśniewski wyławia kilka wątków bez kontekstu i rozkręca się w nagonce. Stwierdza nawet, że „im mądrzejszy jest dorosły, tym mądrzejsze rzeczy dostrzeże między wierszami”. Tym samym wyśmiewa nie tylko miliony fanów, ale również wskazuje palcem Ryszarda Koziołka, który opisał Severusa Snape’a jako Wallenroda. Warto wspomnieć, że profesor jako wykładowca akademicki dokonał tej analizy w tekście literaturoznawczym, nieskierowanym do dziecięcego odbiorcy, więc być może był to kolejny objaw dyskryminacji dzieci. Tymczasem dla Pana Wiśniewskiego Snape to „INCEL” – lepiej nie wyjaśniać tego dzieciom. Pisarz twierdzi, że dzieło Rowling „to książka głęboko antyfeministyczna, w której dziewczynki traktuje się jako narzędzia i nagrody dla męskich bohaterów, kpi się z ich zainteresowań i przekonań”. Pierwszą częścią zdania moglibyśmy opisać większość bajek wywodzących się z kultury europejskiej – nasza wyobraźnia została zbudowana na micie rycerza ratującego księżniczkę przed smokiem. To, że ktoś po lekturze bohaterskich eposów uznaje, że kobieta w opałach została tam zrównana do rangi przedmiotu, jest rażącym ograniczeniem interpretacyjnym. Akurat w „Harrym” to kobiece bohaterki są najpilniejszymi uczennicami. Druga część zdania autora zdradza jedynie niezaznajomienie się z opisywanym materiałem źródłowym lub lekturę wybiórczą. Najbardziej jaskrawym przykładem niech będzie Luna Lovegood, która nie dość że miała osobliwe zainteresowania, to protagonista bierze ją w obronę, gdy jest wyśmiewana przez rówieśników. Luna, wbrew oczekiwaniom wielu czytelników, nie kończy swojej historii jako dziewczyna Neville’a Longbottoma.

Zdaniem Michała R. Wiśniewskiego „faszyzm w książce Rowling jest przedstawiony jako zły wyłącznie dlatego, ponieważ dotyka białych chłopców”. Podstawą ideologii Voldemorta była „czystość krwi” niezależna od ras, a uważam, że nie jest w tym nic zdrożnego, że przewagę liczebną wśród bohaterów mają osoby o karnacji charakterystycznej dla danego miejsca i czasu akcji (i tak w książce Rowling nie pominięto przedstawicieli mniejszości afroamerykańskich czy azjatyckich, których również dotkała dyskryminacja ze względu na rodowód). „Pochwała niewolnictwa”, która została rzekomo przemycona pod postacią skrzatów, całkowicie mija się z prawdą. Książkowa Hermiona rozpoczęła ruch ich wyzwolenia, natomiast historia Zgredka opowiada o uwolnieniu się spod bata jego panów. Pomimo wyżej wymienionych przez autora przykładów, na koniec stwierdza on, że „najbardziej razi” go w Potterze „brak postaci starszego kolegi”, ponieważ dzieci w rzeczywistości nie słuchają dorosłych. Chyba nie muszę tutaj przywoływać faktów, jak wielu dzieciom fascynacja światem magii ukształtowała dzieciństwo – podobnie jak Panu Wiśniewskiemu jego fiksacja na punkcie anime. Zdajemy sobie sprawę, że dzieła bez wad nie istnieją, a polaryzacja fandomu to jedno ze zjawisk dotyczących wszystkich uniwersów. Harry’emu Potterowi daleko do doskonałości, ale nie można go określić antywychowawczym bełkotem, które wychowa dziecko na rasistę i ograniczy jego horyzonty do fanfików. „Zamiast Pottera warto sięgnąć choćby po cykl Świat Dysku Terry’ego Pratchetta” – stwierdza Wiśniewski. Zamiast dyktować dzieciom, co powinny czytać i czym powinny się zachwycać, powinno dać im samemu wyrobić sobie zdanie na temat kultury popularnej. Wmuszanie lektur zawsze przynosi odwrotny efekt, a wbrew ideologicznym spiskom patriarchalnych lobbystów, które tropi wszędzie Michał R. Wiśniewski, poznałem w życiu więcej fanek niż fanów Harry’ego Pottera, a i oni nie wyrośli na faszystów. Mówię to na przykładzie swoim i redakcyjnych kolegów 😉 .

Most popular children's books from Europe
Diagram przedstawiający najczęściej wyszukiwane książki dla dzieci w Europie w 2021 roku. Według niego, w Polsce największą popularnością cieszyło się… izraelskie dzieło o chłopcu uciekającym z Getta.

Podstawianie czytelnikowi pod nos „słusznych lektur” to ulubione zajęcie pisarza, który potrafi na przestrzeni kilku stron powołać się na Pratchetta, Gaimana, Dawkinsa i Szekspira. Moje wątpliwości budzi, ile z książek podgatunku hard science-fiction wynieśliby młodzi czytelnicy. To tak jakby kazać im czytać Solaris zamiast Bajek Robotów (a moim zdaniem nawet one są zbyt wymagające jak na poziom szkoły podstawowej). Pomimo eksponowania kulturowego kapitału, większość swoich spostrzeżeń na temat społeczeństwa Wiśniewski przedstawia na przykładzie… dość wątpliwych wypowiedzi. Autor cytuje losowe posty z internetu, więc zawsze wyszuka coś pasującego pod tezę zbiorowego ruchu anty-dziecięcego panującego w Polsce. Jednym z absurdalnych momentów, który moim zdaniem eksponuje przewrażliwienie autora, jest cytatowanie użytkowniczki Twittera, której nie przedstawia z imienia. „Leżakowanie nie powinno być w przedszkolu, tylko w liceum”. Wiśniewski wyczytuje tu rasizm roszczeniowych nastolatków, którzy bezczelnie chcą odebrać przywileje młodszym kolegom i koleżankom. Odnalazłem ten wpis. Autorka dzieli się subiektywnymi odczuciami, że dla niej spanie w przedszkolu było zwyczajnie irytujące, podczas gdy teraz oddałaby wszystko za dodatkową godzinę snu. Nie wydaje mi się, żeby jakkolwiek intencją tego wpisu było odebranie młodszym drzemki, a jedynie rozżalenie przepracowaniem w okresie licealnym, które jest prawdziwym problemem. Twitter jest portalem o takiej specyfice, że gdybyśmy mieli na przykładzie wpisów tam zamieszczanych badać społeczeństwo, wyszłoby nam krzywe zwierciadło. To tzw. „hot take”, nie postulat polityczny.  Codziennie na Twitterze pojawia się kilkadziesiąt tysięcy (o wiele bardziej obrzydliwych i głupich) wpisów, które otrzymują kilka tysięcy głosów aprobaty, więc nie ma sensu traktować losowych anonimowych myśli jako dobrego przykładu zbiorowej „dzieciofobii”. Wiśniewski kłóci się z losowymi internautami i wikipedystami, stawiając w pozycji autorytetu ludzi z życia publicznego, którzy moim zdaniem nigdy nie powinni być brani na poważnie. Autor przywołuje fragmenty produkcji takich jak South Park i Simpsonowie jako formy dyskryminacji dzieci, ponieważ wyśmiewają młodzież szkolną. Przecież te seriale są głośne właśnie z tego powodu, że uderzają w każdą grupę społeczną, a przy tej specyfice humoru żaden zdroworozsądkowy odbiorca nie bierze przykładu z postaw przedstawionych w satyrycznych serialach dla dorosłych. W jednym miejscu, chyba sam zażenowany poziomem swojego źródła, Michał R. Wiśniewski napisał: „nie chce mi się nawet analizować tego wywiadu”. Podobny komentarz spodziewałbym się przeczytać od kolegi, który wysłał mi głupią rzecz, bez wcześniejszego zaznajomienia się z tekstem. Osobiście pominąłem całkowicie tylko jeden fragment Zakazu gry w piłkę: ten, w którym autor poprosił Chat GPT o wygenerowanie wizji solarpunkowej Polski i na kilka stron wkleił tekst od AI. Czemu ma służyć powoływanie się na narzędzie, w którym każdy mógł wygenerować podobny prompt i otrzymać zupełnie inny rezultat?

Zgadzam się z autorem na temat jego przemyśleń, co do niesłusznego sceptycyzmu, jakim w Polsce jest obarczany model „bezstresowego wychowania”. Nie mogę jednak zgodzić się z wyobrażeniem, że wszystkie dzieci są grzeczne, a świat dorosłych niszczy je narzucając kulturę przemocy. Wiśniewski ma moje pełne poparcie w piętnowaniu kar cielesnych – aż dziwne, że w 2024 roku wydaje mi się, że powinienem to podkreślić. Obawiam się tylko, że jego książka przemówi wyłącznie do 70% ludzi, którzy już wcześniej nie popierali bicia dzieci, a z pozostałą 30% argumentacja autora całkowicie się rozminie. Wiśniewski za dużo pola oddaje sobie, a za mało przestrzeni pozostawia dzieciom. Nie zliczę ile razy pisarz powołał się na swoją poprzednią książkę o aplikacjach mobilnych. Nawet jeżeli wspomina o problemach, które wymieniłem w nagłówku, nie wchodzi w szczegóły i dane statystyczne. Autor kilkukrotnie przywołuje termin „skandynawskiego modelu wychowania”, natomiast informacje są tak rozproszone, że do teraz nie potrafiłbym streścić o co w nim właściwie chodzi. Pierwsza ramka z poradą skierowaną bezpośrednio do rodzica pojawia się dopiero na dwusetnej stronie książki i dotyczy ona… zestawu kart od którego najlepiej rozpocząć przygodę z Pokemonami. Materiał o dzieciach spokojnie miał potencjał stać się koherentnym poradnikiem/analizą opartą o case study i wypowiedzi ekspertów, a nie książką powołującą toksyczny internet i anegdotki z Burger Kinga.

W jednej z historii autor krytykuje ludzi, którym w restauracjach przeszkadza obecność zirytowanych dzieci. Jego zdaniem, zamiast być niezadowolonym przez zachowanie milusińskich, każdy rozumny człowiek powinien wówczas sam się nimi zająć. Autor z dumą wspomina moment, w którym pozostawione na chwilę przez rodziców dziecko, gdy oni poszli odebrać zamówienie, było bliskie płaczu. Wówczas Michał R. Wiśniewski wkroczył do akcji, zaczął robić do młodego głupie miny i „problem zażegnany”. Czy na pewno? Przecież zdaniem autora nawet włączenie dziecku filmu na YouTube, żeby na chwilę się uspokoiło, jest tylko „zagłuszeniem potrzeb dziecka”, więc czym innym jest zabawianie go przez obcego człowieka? Nie każdy musi mieć podobny temperament, żeby brać na siebie wychowanie cudzych dzieci, które bywają w miejscu publicznym zbyt hałaśliwe i nierozgarnięte, a rodzice niewiele mogą na to poradzić. Takie uroki młodości, a to, że nie cieszę się na widok płaczącego niemowlaka albo imprezy urodzinowej w stylu Fortnite przy stoliku obok, nie czyni mnie DZIECIOFOBEM.

TOY SOLDIER DAY
Dużym systemowym problemem jest wykorzystywanie wojny jako tematu dziecięcych zabaw. Co jest fajnego w wysłaniu żołnierzy na śmierć albo zastrzeleniu kolegi?

Zakaz gry w piłkę to na dobrą sprawę zbyt długi i zbyt megalomański esej. Pada w nim bardzo wiele stwierdzeń, z którymi wielu ludzi mogłoby się kłócić i napisać własne kontreseje. Wśród nich, jednym z moich faworytów jest zrównanie argumentów antynatalistów do teorii płaskiej ziemi. Ta filozofia, wedle której ludzie powinni na pewnym etapie zrezygnować z płodzenia dzieci, zyskała ostatnio sporą popularność, zwłaszcza w odmianie antynatalizmu klimatycznego. Zdaniem wielu prognostyków, bezdzietna przyszłość wobec wyczerpujących się zasobów naturalnych i przeludnienia jest dla ludzkości nieunikniona.

Proponuję trzymać antynatalistów tam gdzie ich miejsce – między miłośnikami antystresowych kolorowanek i wyznawców hipotezy płaskiej Ziemi. Niech siedzą cicho, gdy rozmawiamy o poważnych sprawach!

 Jeżeli zmiany klimatyczne i upadek systemu kapitalistycznego są dla Pana Wiśniewskiego równie wyimaginowanym zagrożeniem co pomysły sekty foliarzy, to chyba nie powinien dłużej z dumą nazywać samego siebie „lewakiem”. Nieco wcześniej, autor z entuzjazmem wypowiadał się na temat aktywizmu klimatycznego młodzieży. Obecnie wśród młodych ludzi panuje tendencja wzrostowa osób, które z pełną świadomością nie chcą w swoim planach życiowych zawrzeć urodzenia dziecka i mają ku temu ważne powody, których nie należy uciszać. Również szpilka wbita w ludzi, którzy stosują artterapię wydaje mi się nie na miejscu i krzywdząca. „Niech siedzą cicho, gdy rozmawiamy o poważnych sprawach” to myśl przewodnia skierowana do wszystkich, którzy podpadli autorowi, będąca pigułką jego własnej pewności siebie. W książce Michała R. Wiśniewskiego liczne są zbędne subiektywne uwagi, typu „cancel culture nie istnieje” albo „alienacja rodzicielska to termin popularyzowany przez Zbigniewa Ziobrę”. Kilkustronnicowy fragment o kulturze jazdy samochodem w Polsce jest słuszny, ale ponownie, ma się do tematu jak piernik do wiatraka. Sam tytuł obnaża absurd idei, która kryje się za tą książką. „Zakaz gry w piłkę oznacza zakaz bycia dzieckiem” – manifestuje autor. Przecież jak sam później wspomina, zaraz obok znajduje się boisko, do którego dorośli zachęcają najmłodszych, a za każde zbite okno płacić będą rodzice, nie dziecko, które nie mogło znaleźć sobie lepszej zabawy.

Na koniec książki, Michał R. Wiśniewski umieścił „podsumowanie skarg i wniosków, które NALEŻY Z NICH WYCIĄGNĄĆ”. Znajdziemy tam postulaty takie jak rezygnacja z użycia słowa „ojciec” w mowie powszechnej. Pomysł sam w sobie kuriozalny, a do tego surrealistyczny. Obawiam się, że nie posłuchałem tego streszczenia i wyciągnąłem z lektury zupełnie inne wnioski, niż oczekiwał autor. Książka przypomniała mi, że złoty środek wychowawczy nie istnieje, a pozycje pokroju Zakaz gry w piłkę tylko oddalają jego odnalezienie. Nie dajesz dziecku wolności? Źle, jesteś przemocowy. Dałeś mu wolność? Źle. Gdzie byłeś kiedy sięgnęło po pierwszy odcinek Ekipy Friza? Jestem jednak pewny, że najbardziej szkodliwi podczas dorastania są dla dzieci ludzie, którzy usilnie próbują je przekonać, że czyjś punkt widzenia jest jedynym słusznym. Michał R. Wiśniewski na początku zaznacza, że celem jego książki nie jest zrobienie awantury. To jej zaleta, że mimo wszystko skłania do przemyśleń i pobudza do dyskusji. Pytanie tylko, jaki był rzeczywisty cel?

Niezdrowe fascynacje dzieci? Przeczytaj naszą recenzję reportażu o Slendermanie! 

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments

O Autorze

Picture of Kamil Szczygieł

Kamil Szczygieł

Redakcyjny pisarz-kulturoznawca. Czytelnik scenariuszy, człowiek postmodernizmu, fan aktorów drugoplanowych. Zaparzenie dobrej kawy lub herbaty jest dla niego pierwszym krokiem do wejścia w fikcyjny świat. Wszechstronnie zaangażowany w kulturę rozrywkową, współpracował m.in. z CD-Action i Silesia Film.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy