27 października na ekrany kin wchodzi film „Miało Cię nie być” w reżyserii Kuby Michalczuka. W głównych rolach występują Borys i Sonia Szyc. Z okazji prapremiery filmu gwiazdorski duet odwiedził Kino Kosmos w Katowicach. My też tam byliśmy. Przed pokazem jako Kącik Popkultury mieliśmy okazję wraz z innymi lokalnymi mediami wziąć udział w rozmowie z Borysem Szycem i poznać kulisy powstawania produkcji.
Fot. Karina Lempkowska / Kino Świat
Skąd pomysł, aby film nakręcić w Katowicach i okolicach?
Borys: To zasługa Soni. Scenariusz tak naprawdę był napisany pod jakieś duże miasto i w domyśle była to pewnie Warszawa, bo Kasia Sarnowska, scenarzystka, stamtąd pochodzi, ale nie było to określone. Natomiast kiedy Sonia została już wybrana do roli Ryfki, to było wiadomo, że Sonia mieszka tutaj, w Katowicach i chodzi tu do liceum. I to spodobało się reżyserowi, Kubie Michalczukowi. Tak więc cały scenariusz został przepisany pod Sonię, pod jej miejsce, gdzie mieszka. I też pod różne miejsca na Śląsku, które są bardzo filmowe i bardzo ładnie wyglądają. Bolko loft [Jeden z pierwszych polskich loftów. Znajduje się w Bytomiu – przypis red.] stał się moim mieszkaniem, co było dla mnie wielką radością.
Ile czasu tutaj spędziliście?
B: Niecały miesiąc. Kręciliśmy w miesiącach wakacyjnych, więc Sonia była jeszcze dostępna. Później zaczynała ostatni, maturalny rok. Zaczęły się przygotowania, więc to był taki ostatni moment, żeby mogła jeszcze zagrać w filmie.
Sonia chciała zagrać, czy trzeba było ją do tego „popchnąć”?
B: Chciała zagrać, ale nigdy nie chciała być aktorką. Nie wyartykułowała tego. Raczej w kierunku muzycznym się wybierała i wybiera nadal, bo chce iść na Akademię Muzyczną, na wokal.
To jak to się stało, że trafiła do filmu?
B: Zadzwonił do mnie producent, Kuba Kosma z pytaniem, czy moja córka gra w filmach i czy w ogóle ją to interesuje. Widział nagranie na Facebooku, na którym Sonia i ja śpiewamy „Shallow” na koniec jej ósmej klasy. Ona była Gagą, ja Bradleyem. Na początku raczej byłem ostrożny i uważny, bo chciałem ją ochronić, w końcu ma teraz maturę przed sobą. Ale cisnęli, cisnęli, czy może by chociaż spróbowała, czy mogłaby przeczytać tekst, a przynajmniej te parę scen na zdjęciach próbnych. I tak to się zaczęło.
I jak Pan ocenia narodziny nowej gwiazdy?
B: (śmiech) Ja oceniam bardzo pozytywnie. Zresztą nie tylko ja, bo Sonia dostała już nawet nagrodę w Krakowie na Off Camera, pięknie się nazywającą – Rising Star. Od międzynarodowego jury, więc nie znającego kontekstu, nie znającego języka polskiego, także mi też ulżyło. Wiecie, Twoje dziecko ma z tobą grać… No a ja jestem aktorem i umiem odróżnić, czy ktoś umie, czy nie umie grać (śmiech). Więc miałem obawy, że nie widząc nigdy mojej córki grającej, nagle zacznie to robić i trochę będzie głupio. Jakaś taka głupia sytuacja, żeby jej powiedzieć – może jednak nie? Nie rób tego, kochanie, bo nie warto? (śmiech).
A zdarzały się takie momenty w trakcie waszej pracy?
B: Nie, nie (śmiech). Zdarzają się takie momenty na planie jak ktoś nie umie grać. Albo jest amatorem, i to strasznie czuć. Wtedy, to jest to takie aktorstwo z „Trudnych Spraw”. Co jest bardzo trudne do oglądania.
Skąd Sonia potrafiła grać w takim razie?
B: Nie wiem (śmiech). Ona spędzała dużo czasu od małego na planie ze mną. Głównie się nudziła. Czekała albo na obiad, albo kiedy skończę. Jak były efekty specjalne albo sceny kaskaderskie lub gdy mogła pójść do make-upu, gdzie zawsze coś wesołego się dzieje i dziewczyny mogły ją pomalować, to wtedy były jakieś atrakcje. A tak, to głównie się nudziła. Jednak okazało się, że przez jakąś osmozę, coś do jej krwiobiegu się przedostało. I okazało się, że umie grać. A przynajmniej, że ma jakiś talent, naturalność i chyba charyzmę.
Fot. Karina Lempkowska / Kino Świat
Czy praca na planie z córką była czymś wzruszającym?
B: Bardzo. I deprymującym. Bo ta historia jest bardzo emocjonalna. Trzeba było tam pokazać dużo emocji. Jak stajesz przed swoim kumplem aktorem to jest jakoś łatwiej. A przed córką, przed najbliższą osobą na świecie, okazywać te prawdziwe emocje jest dziwnie. Jest trudno. Trzeba przełamać jakąś barierę wstydu. Jednak dosyć szybko nam się to udało. Jakieś dwa dni nam to zajęło, abyśmy wskoczyli już na takie tory, jakbyśmy robili to od bardzo dawna. Po prostu sobie zaufaliśmy. Ona ma ten instynkt aktorski.
Film opowiada o relacji ojca z córką. Czy taki film może być jakąś formą terapii dla rodziców?
B: No pewnie, że tak. Ten film jest też o tym nie da się cofnąć czasu, ale można naprawić to, co jest teraz. I to tu i teraz jest najważniejsze, bo to możesz zawsze zmienić. Pracować nad relacją. Film opowiada też o takim momencie trudnym dla rodziców. Nagle staje przed tobą dorosły człowiek, będący jeszcze chwilę wcześniej dzieciaczkiem. To moment, w którym nagle jako rodzic tracisz maskę. Już nie idziecie do zoo, nie idziecie na lody. Już nie polega wszystko na zabawie. Tylko nagle musisz powiedzieć coś bardzo prawdziwego i szczerego. Co jest dosyć niewygodne przed dzieckiem. Ale jeśli nie pokonasz tego wstydu, nie postawisz tego jednego kroku, to nigdy nie wejdziecie w taką głębszą relację. Pozostaniecie w jakimś dystansie. U nas nastąpiło skrócenie tego dystansu i wejście na jakiś inny poziom relacji w czasie kręcenia filmu. W ciągu trzydziestu dni poznaliśmy się na nowo.
Kto powinien szczególnie zobaczyć ten film?
B: Rodzice ze swoimi dziećmi, nauczyciele, dzieciaki w wieku nastoletnim. Wszyscy.
A czego starsze pokolenie może nauczyć się od tego młodszego?
B: Ten starszy to jestem ja? (śmiech). Może się wszystkiego dowiedzieć. Czerpię z moich dzieci na okrągło. Nie pomyślałem nawet, że tak szybko poczuję się starszy. Chwilę temu byłem w jej wieku. Byłem na początku tej drogi. Mówiłem, że nie będę takim zgredem, który mówi – kiedyś to było. A teraz się na tym łapie. Dzisiejsze czasy są po prostu inne. Sonia ma kompletnie inne podejście. Ja miałem takie pragnienie, będąc w Łodzi w latach 90., że chcę stamtąd uciec. Bo gdzieś indziej jest wielki, piękny świat, do którego chcę się dostać. Marzyłem o levisach 501 i walkmanie. Bo tego nie było. A ona ma właściwie dostęp do wszystkiego na wyciągnięcie ręki do klawiatury, czy telefonu. Do każdej podróży zagranicznej. Sonia ma teraz podejście, że dlaczego ona w tej chwili ma decydować, co chce robić w życiu. Chciałaby spróbować tego i tamtego. A najlepiej to wszystko pomieszać. Może pójść na Akademię Muzyczną, ale dlaczego ma nie być też jednocześnie aktorką, połączyć tego i być jak Harry Styles? (śmiech).
Pana kariera trwa już 20 lat i tematem, który, myślę ma przewagę w Pana produkcjach filmowych, to polskość i Polska. Jej problemy, problemy Polaków. Film „Miało Cię nie być” nie jest wyjątkiem od reguły. Obecny stan państwa odgrywa w nim ważną rolę.
B: Na pewno. To też opowieść o tym na ile mamy wpływ na nasze życie. I na ile to miejsce, w którym mieszkamy nam pomaga i sprzyja, czy może przeszkadza. Mamy młodą dziewczynę, która nagle zachodzi w ciążę. I ona nie chce tego dziecka. Co się dalej wydarzy w filmie? My dokładnie nie odpowiadamy. Specjalnie. Samo pytanie jest najważniejsze – czy Ty możesz mieć wybór w swoim życiu, czy nie? Czy ktoś ci z tym pomoże, czy zostaniesz z tym sama? I to ona powinna mieć ostatnie słowo, co stanie się z jej życiem.
„Miało Cię nie być” wśród „Warszawianki”, „Króla” czy zapowiedzianego „Detektywa Forsta”, wydaje się być pewną odskocznią od pracy na planie zdjęciowym dużych seriali. Czy odczuwa Pan jakąś różnicę pomiędzy kręceniem serialu a pełnometrażowego filmu?
B: Inaczej trzeba rozkładać siły. Na przykład „Warszawiankę” kręciliśmy dziewięć miesięcy. Po takich wielkich projektach, często wyjazdowych, tutaj czułem się trochę jak na wakacjach. To też projekty, które trzeba zorganizować pod względem logistyki rodzinnej. Jak nie ma mnie trzy miesiące, to się trochę przenosimy. Rodzina jedzie ze mną. Potem wracamy. Ten dom trochę trzeba ustawić pod pracę. Trudniejsze czasy nastały przy tych serialach (śmiech).
Odsłuchaj fragmentu wywiadu z Borysem Szycem.