Hiper, giga, mega, ultra promocja dwóch najgorętszych filmów tego lata (Barbenheimer), zdominowała cały kinowy rynek. Pierwszym, większym poszkodowanym było najnowsze Mission Impossible, które nie zarobiło jak dotąd kokosów. Gran Turismo wydaje się być kolejnym kozłem ofiarnym. Film Neilla Blomkampa nie miał praktycznie żadnego marketingu – szkoda. Historia przedstawiona w ekranizacji kultowej gry jest zdecydowanie niezwykła. Produkcja ma w sobie to coś, co wyścigowe filmy mieć powinny. Gran Turismo nie miało praktycznie żadnych oczekiwań, no może poza zagorzałymi fanami gry, ale i Ci powinni być usatysfakcjonowani. Mnie Blomkamp zaskoczył bardzo pozytywnie!
Zalety
- Realistyczne ujęcia
- Całe audio filmu
- Świetny David Harbour
- Oryginalny montaż
Wady
- Wątek miłosny…
- Słabsza gra Archiego Madekwe
- Kilka irracjonalnych scen
- Mogło być więcej relacji z ojcem
Szkoda, że o Gran Turismo nie jest głośno
Ja sam jestem ogromnym fanem sportów motorowych. Od ponad dziesięciu lat interesuję się popularną dzisiaj Formułą 1, a także innymi kategoriami. Dlatego od najmłodszych lat uwielbiałem grać w gry wyścigowe. Wiedziałem, że Gran Turismo raczej mi przypadnie do gustu. Zwiastun był dla mnie bardzo przekonujący. Niestety film nie ma żadnego marketingu, rozgłos nie istnieje. Dlatego nie dziwiła mnie prawie pusta sala kinowa. Swoją drogą miałem niezły kontrast, trzy tygodnie temu siedziałem na wypchanej po brzegi sali na Oppenheimerze, a na Gran Turismo było może z dziesięciu widzów. Niektórzy może myślą, że film nie jest dla każdego. Owszem, może ktoś nie lubi takiej tematyki, jednak pomijając sam przewodni wątek wyścigów, to było naprawdę dobre kino na innych płaszczyznach.
Kino wyścigowe
Historia opisana w filmie jest oparta na faktach z kariery Janna Mardenborougha. Została ona niezwykle realistycznie przedstawiona. Pojawiają się pewne nieracjonalne momenty, np. to, że Jann odrobił na ostatnim okrążeniu sześć sekund do rywala, co każdy fan motorsportu wie, że jest to niemożliwe, jeśli ten nie popełni żadnego błędu albo nie ma usterki w samochodzie. W filmach tego rodzaju oczywiście nie może przecież zabraknąć ścigania się na milimetry do samej mety. W końcu na tym buduje się całą akcję, ale wiecie, co mam na myśli. Nie ma jakiś scen, które faktycznie nie mają się prawa wydarzyć tak, jak chociażby w Szybkich i wściekłych (późniejszych). Cały konkurs zorganizowany przez firmę Nissan został bardzo dobrze zobrazowany. To się naprawdę bardzo przyjemnie oglądało.
Realistyczne ujęcia robią wrażenie
Akcja rozgrywa się głównie na torach wyścigowych. Świetnie, że zostały pokazane najbardziej znane, prawdziwe tory na świecie. Możemy obejrzeć zjawiskowe, dynamiczne, płynne ujęcia z takich obiektów, jak: Red Bull Ring w Austrii, Silverstone w Wielkiej Brytanii, Nürburgring w Niemczech czy unikatowy francuski Le Mans. Wszystkie aspekty od strony technicznej wyglądają bardzo profesjonalnie. W kinie inaczej odczujemy nagłośnienie niż w domowym zaciszu. Głośne wycie silników wchodzących na najwyższe obroty to coś, czego fani motorsportu pragną najbardziej. Film takie właśnie doznania zapewnia. Efekty wizualne, kiedy dostajemy rozłożony na części wirtualny samochód, to coś innowacyjnego, co świetnie się wkomponowuje w ten gatunek. Rockowe klasyczne utwory muzyczne użyte w filmie, dodają jeszcze większego pazura całej ekranizacji. Od strony wizualnej, dla mnie film jest rewelacyjny. Chętnie obejrzę go jeszcze nie jeden raz.
Romantyzm musi być…
Trochę gorzej jest z samą fabułą i grą aktorską głównego bohatera. Archie Madekwe jest zbyt monotonny w całym filmie. Podobało mi się, że wyróżniał się swoją nieśmiałością, ale w trakcie dwóch godzin zabrakło mi czegoś nowego w jego występie. Trochę mnie to momentami męczyło. Najtrudniej mi było podczas scen miłosnych. Te swoją drogą zostały perfidnie wciśnięte do filmu i nie odgrywają żadnej znaczącej roli. Wystarczyłaby świetnie przedstawiona relacja rodzinna. W szczególności na linii Janna z ojcem, który zupełnie w niego nie wierzy. Sam wątek romantyczny mi zupełnie nie siadł.
Największy minus filmu, jednak rozumiem, że bez tego w scenariuszu ani rusz. Film bez miłości, no jaaaak? Na szczęście wszystko ratuje świetny David Harbour (mój ukochany Jim Hopper), który gra mentora młodego adepta wyścigów. Jego występ jest jednym z lepszych w jego wykonaniu. Dla mnie bezbłędny. Cieszyłem się także na powrót Orlando Blooma na duży ekran. Wypadł trochę gorzej od Harboura, ale na potrzeby jego postaci wypadł po prostu dobrze. Ciekawym smaczkiem dla fanów motorsportu jest też występ Geri Horner, czyli żony szefa zespołu Formuły Red Bull Racing – Christiana Hornera. Ta wcieliła się w bardzo przyjemną na ekranie matkę Janna.
Biegiem do kina
Zdecydowanie warto wybrać się na Gran Turismo. Przez dwie godziny można się poczuć, jakby samemu siedziało się w kokpicie samochodu wyścigowego. Cieszę się, że powstają takie produkcje. W niedalekiej przyszłości do kin trafi także film o Formule 1 z Bradem Pittem w roli głównej. Jeśli będą podobne ujęcia jak w tym filmie, to nie mogę się doczekać. Dla tych, co są już po seansie, polecam koniecznie obejrzeć film Le Mans ’66 z Christianem Balem w roli głównej. Albo wiecie co, na dniach napiszę dla Was artykuł o najlepszych filmach wyścigowych. Jednak na ten moment biegnijcie do kina na Gran Turismo i nie sugerujcie się medialną ciszą na temat tego filmu!
Moja ocena: 7,5/10.