Część druga naszej rozmowy z Marcinem Francem, który tym razem opowie nam o swojej przygodzie z dubbingiem!
Pierwszą część znajdziecie tutaj: Marcin Franc, czyli polski Andrew Garfield o swojej karierze teatralnej! [WYWIAD]
Zapraszamy do lektury!
Kącik Popkultury: Jakie są Twoje ulubione słodycze?
Marcin Franc: Generalnie uwielbiam wszystkie słodycze! Ale czekolada… Czekolada z czekoladą to jest idealne połączenie. Uwielbiam lava cake i wszystko co ma w sobie czekoladę to jest najlepszy deser na świecie. Klasyczna z zewnątrz a w środku coś zaskakującego, jak u Wonki!
Wcieliłeś się w głównego bohatera w polskim dubbingu filmu „Wonka”, czy towarzyszyła Ci presja lub strach podczas nagrań?
Pamiętam, że jak dowiedziałem się do czego startuję to mnie trochę sparaliżowało. Bardzo mi zależało na tej roli. Willy Wonka a do tego Timothee Chalamet! Na castingu u Asi Węgrzynowskiej, powiedziałem, że nie wiem jak jej teraz mam zagrać, żeby uspokoić głos! Po castingu poprosiłem jeszcze tylko, żeby zadzwoniła do mnie nawet jeżeli się nie uda, bo wiem, że będę robił sobie nadzieję. No i Asia to wykorzystała… Pamiętam, że wracałem z jakiegoś innego nagrania, byłem w metrze, zadzwoniła do mnie i zapytała, czy już do mnie dzwonili z produkcji, kiedy zaczęła od takiego zdania to już wiedziałem, że się nie udało, a ona jeszcze dodała, że bardzo jej przykro i ma nadzieję na spotkanie przy jakimś następnym projekcie. Ale czując moją reakcję nie wytrzymała długo i skróciła moje cierpienia wybuchając śmiechem. To była taka mieszanka emocji, że siedząc w metrze poczułem jak zaszkliły mi się oczy. Tym filmem spełniłem swoje małe marzenie dubbingowe, już nawet nie samym Wonką, a tym, że mogłem zmierzyć się z głosem Timothéego.
Jak się pracowało na utworach, które pojawiają się w filmie?
Piosenki w filmie były piękne ale niezbyt trudne. Jako osoba na co dzień mająca styczność z musicalem korciło, żeby je trochę podkręcić, ale niestety nie można. A może i dobrze, może w tym właśnie jest urok tego filmu, w prostocie!
Jeżeli chodzi o samego Timothéego to ma on bardzo przyjemny głos, jest muzykalny, ma nawet taki lekko jazzowy feeling. Nie jest on jednak łatwym aktorem do grania w dubbingu. Praktycznie nie otwiera ust jak mówi i daje naprawdę dużo przydechu, tego powietrza w głosie. Można się nieźle przehiperwentylować. Najtrudniejsze było jednak rzeczywiście to nieotwieranie ust. Na dodatek w języku polskim spółgłoski są zdecydowanie częściej wykorzystywane niż w angielskim, no i te wszystkie szeleszczące „sz”, „cz”, „ź”… Ja zawsze staram się jeszcze wyłapywać te momenty, gdzie razem z postacią mamy tę samą lub podobną samogłoskę, żeby nasz kłap (ruch ust) był jak najbardziej zbliżony. Mogę powiedzieć, że była to bardzo ciekawa praca!
Czy widziałbyś siebie w roli Willy’ego, gdyby „Wonka” trafił na sceny teatralne?
Patrząc na to, że już raz zrobiłem tę rolę to myślę, że jak najbardziej!
Jak trafiłeś do dubbingu?
Do dubbingu trafiłem trochę dzięki Ani Sroce, a trochę dzięki warsztatom w AT z panem Waldkiem Modestowicz i Mariuszem Jaworowskim.
Ania poleciła w studiu dubbingowym swoich studentów i powiedziała żebyśmy zostawili tam próbki głosów. Jakiś czas później dostałem telefon, że jestem zaproszony na nagrania. W tym czasie miałem jednak dyplom, dodatkowo grałem w “Pilotach”, więc nie mogłem pojechać i strasznie to przeżywałem. Dubbing był jednym z moich zawodowych marzeń. Miały to być nagrania do tzw. gwarów, czyli scen zbiorowych w tle, ale musiałem odmówić. W tamtej chwili myślałem, że przekreśliłem swoją szansę na tę pracę i nigdy więcej do mnie nie zadzwonią. Na szczęście dwa tygodnie później dostałem kolejny telefon i to na dodatek z rolą, więc może dobrze wyszło [śmiech]. Moja druga dubbingowa rola to był Varian w serialu “Zaplątani”. Kiedy wygooglowałem sobie tę postać, dowiedziałem się, że w oryginale grał ją Jeremy Jordan! Jeremy Jordan, Aaron Tveit, Ben Platt to taki mój musicalowy top, więc wiedząc, że pracuję nad rolą, nad którą pracował również Jeremy, a co więcej mogę zaśpiewać utwór, który i on śpiewał… obłęd! Wtedy też poznałem Agnieszkę Tomicką, z którą później zrobiliśmy muzycznie Aladyna.
Natomiast po zajęciach w Akademii Teatralnej Mariusz Jaworowski wziął mnie do „BoJacka Horsemana” i tak się zaczęła przygoda w studiu Start, a pan Waldemar Modestowicz zaprosił mnie na casting do „Aladyna”, Disney mnie zaakceptował i tak dostałem swoją pierwszą główną rolę w „kinówce”.
Każda z produkcji jest objęta całkowitą tajemnicą. Czy trudno jest Ci utrzymać ten sekret?
Zawsze jest ciężko! Kiedy robimy coś dla nas ważnego to naturalne, że chcemy się tym pochwalić, niestety kary są zbyt wysokie [śmiech]!
Jak wyglądała Twoja praca z postaciami mającymi łatkę „kultowych”, jak Aladyn czy Jaskier?
Na pewno trudniej było aktorom grającym te postacie, ponieważ to oni są twarzami projektu. Ja muszę się wkleić głosem w to co oni zagrali. Oczywiście zdarzają się przypadki, że coś zmieniamy, mamy inny język, inne odniesienia, czasami mamy różną emocjonalność i na ile pozwala nam obrazek, próbujemy trochę po swojemu.
Ma się poczucie, że „Aladyn” i „Wiedźmin” to tytuły kultowe, z którymi trzeba się zmierzyć. I cieszy mnie to, że zarówno Aladyn, Jaskier, jak i cały polski dubbing, został przyjęty bardzo ciepło. Jeżeli chodzi o filmy które nie są animacjami to prywatnie zazwyczaj oglądam je w oryginalnej wersji językowej, ale gdy w czymś gram i jest to duży projekt, to czasami zdarza mi się obejrzeć film w dwóch wersjach, żeby zobaczyć jak to wyszło. Tak było w Wiedźminie i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu czułem, że polski język w tym konkretnym przypadku był po prostu ciekawszy i dużo bardziej pasował mi do tej historii. Nasz język, szczególnie ten staropolski, jest barwniejszy niż angielski. Mamy dużo słów, których tam brakuje, można się pobawić, w angielskim nie ma takiej swobody, tak wielu odcieni.
Jak się czułeś kiedy cała Polska zaczęła śpiewać „Grosza daj wiedźminowi”?
To jest super i bardzo miłe ale byłem w szoku, tak samo zresztą jak Joey Batey, że ten utwór tak bardzo zażarł. Kiedy to nagrywałem pomyślałem sobie – „fajna piosenka”, ale to co się stało później przerosło moje oczekiwania. Utwór stał się czymś tak viralowym, że kiedy pojawił się pierwszy sezon „Wiedźmina”, co było tuż przed świętami, wszyscy zamiast kolęd śpiewali właśnie „Grosza daj Wiedźminowi”. Do tej pory zdarza mi się pójść na starówkę i usłyszeć swój głos podczas pokazów ulicznych, gdzie ludzie tańczą i wykonują różne akrobacje z ogniem.
Na swoim koncie masz już dwóch książąt Disneya – Radamesa i Aladyna. Czy czujesz już w sobie niebieską krew?
To trochę tacy książęta, którzy tak naprawdę nimi nie są. Aladyn był złodziejem, który ożenił się z księżniczką, a Radamesa zamurowali zanim tym księciem został [śmiech]! Ale ogólnie… super, chciałbym więcej! Może kolejnym „księciem Disneya” mógłby być Herkules… Marzy mi się zaśpiewać „Go the distance”. W starym serialu Disneya, który teraz został wznowiony dla Disney+, kiedy okazało się, że Herkules musi zaśpiewać wspomogłem trochę Jędrka Hycnara i zaśpiewałem partie Herkulesa. Nasze głosy rzeczywiście gdzieś tam mocno się zgrywają bo pamiętam nawet, że kiedy robiliśmy razem słuchowisko Teatru Polskiego Radia, to na nagraniu reżyser kazał nam trochę zmienić barwy głosów, żebyśmy nie brzmieli zbyt podobnie [śmiech]!
Jeżeli mógłbyś zjeść kolację z postacią, którą grałeś na scenie i którą dubbingowałeś to kto to by był?
Chętnie z Willym Wonką! Myślę, że ma tak wyćwiczone kubki smakowe, że to by było coś pysznego, a jednocześnie szalonego. A z teatru… chyba z Frankiem Abagnalem Jr. z „Catch me if you can”, myślę, że historia jego życia jest tak ciekawa, że to by było niezapomniane spotkanie.
Przeczytaj również: Oscary 2024 – przewidywanie nominacji (Robert Solski)