Kącik Popkultury

Szukaj
Close this search box.

„Zadzwoń do Saula” – sezon 6, odcinki 10 i 11 [RECENZJA]. Wiele odcieni szarości

Uwaga! Recenzja spoilerowa. Tekst zawiera spoilery z seriali „Better Call Saul” oraz „Breaking Bad”.

„Zadzwoń do Saula” zbliża się do nierychłego zakończenia, co w kolejnych dwóch odcinkach finałowego sezonu wyczuwalne jest na każdym kroku. Po domknięciu linii czasowej Jimmy’ego McGilla w „Fun and Games”, twórcy na stałe przenoszą nas na wiele lat w przyszłość, chcąc tym samym ostatecznie – i w szerszym kontekście – zarysować nam obraz głównego bohatera ubranego w swoje dwie „podosobowości” – Saula Goodmana i Gene’a Takovica. Główny fabularny nacisk położony jest na tym ostatnim, dzięki czemu mamy po raz pierwszy okazję głębiej zanurzyć się w rzeczywistości po zakończeniu „Breaking Bad” na więcej niż krótką chwilę – lecz nie brakło również wstawek uzupełniających znane nam już zdarzenia z pierwszego serialu Gilligana, które doskonale rekontekstualizują nie tylko wiele decyzji podejmowanych przez Saula, ale również sam początek kariery jego największego źródła zarobku i, jednocześnie, początku upadku jego kryminalnego imperium: Waltera White’a. Odcinki „Nippy” i „Breaking Bad” oferują nie tylko satysfakcjonujący rozwój głównej postaci, lecz są też ważnymi elementami na drodze spięcia całego „Zadzwoń do Saula!” przemyślaną, misternie wykutą klamrą, dzięki której serial Petera Goulda wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej rysuje się przed widzami jako współczesna, grecka tragedia.

6×10 – „Nippy” – to, jakby na to nie spojrzeć, niezły slowburn. Po obfitujących w wiele ważnych dla fabuły zdarzeń i narracyjnie intensywnych, poprzednich odcinkach drugiej połówki szóstego sezonu, scenarzystka Alison Tatlock oferuje nam radykalne zwolnienie akcji w połączeniu z kolejnym skokiem czasowym. Z Albuquerque przenosimy się do Nebraski, gdzie śledzimy poczynania Gene’a – fałszywej tożsamości, którą Saul przybrał po obławie na Waltera White’a w „Breaking Bad”. Odcinek jest przedłużeniem cold openerów, które rozpoczynały każdy dotychczasowy sezon „Better Call Saul” oprócz szóstego; podkreśliły się tym samym moje przewidywania, że twórcy z premedytacją zachowali dalsze losy Gene’a na końcówkę całego serialu. I rzeczywiście – „Nippy” to pierwszy odcinek w historii serii, który jest w całości czarnobiały, w dodatku jego fabularna konstrukcja – tak inna niż to, do czego przyzwyczaiła nas dotychczas szósta seria – na pierwszy rzut oka jest dosyć konsternująca. A wynika to z faktu, że oś fabularna odcinka, będąca w kompletnym oderwaniu od dotychczasowej narracji, opiera się mocno na poprzednich migawkach z Gene’em, które mogły łatwo ulecieć z pamięci widowni; zwłaszcza, że pierwsza z nich wyemitowana została ponad siedem lat temu.

Jimmy – w skórze Gene’a Takovica, małomównego menadżera piekarni Cinnabon – wymyśla przekręt mający na celu pozbycie się zagrożenia ze strony Jeffa; taksówkarza, który rozpoznał go jako poszukiwanego przez organy ścigania Saula Goodmana. Stare nawyki nie znikają; mimo większej niż kiedykolwiek stawki (w końcu jakiekolwiek potknięcie mogłoby skutkować zdemaskowaniem Gene’a przez policję), Jimmy nie może się powstrzymać przed uknuciem ryzykowanej, starannie zaplanowanej intrygi, w ramach której Jeff zdobędzie jego zaufanie i zasmakuje kryminalnego półświatka. W tym celu Gene nawiązuje relację z ochroniarzem w centrum handlowym, w którym pracuje, co wieczór częstując go kuszącymi wypiekami; a wszystko po to, aby odwrócić jego uwagę na cenne dwie-trzy minuty, w trakcie których Jeff zdąży zrabować ekskluzywny sklep z markową odzieżą.

Bob Odenkirk jako piekarz Gene, fałszywa tożsamość Jimmy’ego

Jak to w „Better Call Saul” bywa – oglądanie przygotowań do przekrętu i sam jego przebieg to najjaśniejszy punkt całego odcinka. Jimmy przyzwyczaił nas do przekombinowanych planów, w których każdy najmniejszy krok ma dalekosiężne efekty na wzór kostek domina – i tak też jest tym razem. Fascynująco śledzi się znacznie starszego i przetyranego przez życie McGilla, który – mimo straty całego swojego życia z powodu machlojek – zwyczajnie nie może się powstrzymać od kolejnej dawki adrenaliny. „Nippy” ogląda się z wypiekami na twarzy jak rasowy thriller, zwłaszcza gdy – jak można się spodziewać – nie wszystko idzie zgodnie z początkowo założonym planem. To odcinek, który zdobywa serce widza w zupełnie inny sposób, niż poprzednie – zagrożenie ze strony Lalo zastąpiono szarą, beznadziejną rzeczywistością, a traumę po morderstwie Howarda – zobojętnieniem cynicznego, podchodzącego pod pięćdziesiątkę Goodmana, który bez mrugnięcia okiem stawia wszystko na ostatnią kartę, by tylko nie zostać wykrytym. Oczywiście, robi to w jedynym w swoim rodzaju stylu, cały czas balansując na granicy ryzyka – tylko Saul jest w stanie zorganizować tak kompleksową operację przestępczą, żeby ostatecznie wykorzystać ją przeciwko swojej ofierze: nic nie podejrzewającemu Jeffowi, którego obietnicę milczenia Gene uzyskuje poprzez zastraszenie i szantaż.

Słowo uznania należy się również czarnobiałej kolorystyce, tak doskonale kontrastującej z krzykliwym i przejaskrawionym stylem znanych nam z reklam działalności Saula. Podkreśla to nie tylko pozbawioną barw rutynę Gene’a, ale również skutecznie wpływa na odbiór głównego bohatera, który po sześciu sezonach własnego serialu nadal pozostaje w oczach widzów niejednoznacznym. Można mówić wiele o Jimmym i Saulu, ale ich swoista, przebywająca na emeryturze fuzja – czyli właśnie Gene – to postać cechująca się wieloma odcieniami szarości. Przynajmniej w „Nippym” – nieco inaczej przedstawia się to w kolejnym odcinku, czyli „Breaking Bad”.

I – kurczę – od czego tu zacząć! Po stonowanym 10 odcinku, 11 ponownie spada na widzów jak grom z jasnego nieba. Zacznijmy od najważniejszego, czyli pojawienia się postaci Waltera i Jesse’ego, bohaterów „Breaking Bad” (tak zresztą również nazywa się odcinek). Zgodnie z moimi przypuszczeniami, pierwszy wystąp ikonicznych bohaterów w „Better Call Saul” jest raczej minimalistyczny i służy nadania nowego kontekstu zdarzeniom od dawna nam znanym, w tym wypadku: ich pamiętnego, pierwszego spotkania z Saulem, w trakcie której Walt i Jesse wywieźli Goodmana na pustynię. Co jednak porządnie mnie zaskoczyło, to zakulisowe spotkanie Jimmy’ego z Mike’em, w trakcie którego dowiadujemy się, że McGill miał znacznie większy wpływ na rozwój kryminalnej kariery Walta, niż początkowo mogliśmy przypuszczać. Podkreśla to wpisany w jego postać tragizm; Jimmy po raz kolejny robi na przekór swoim doradcom, skutecznie odradzającym mu zacieśnianie przestępczych więzi z chemikiem, co – jak wiemy – ostatecznie doprowadzi do upadku jego amerykańskiego snu i destrukcji całego otoczenia. Do tej pory za upadek imperium Gusa i śmierć Mike’a z łatwością obwinialiśmy chciwość Waltera, okazuje się jednak, że Jimmy odegrał w tym znaczną rolę, oferując mu pierwszą istotną marchewkę. Typowe bad choice road, które doskonale komponuje się z charakterem Jimmy’ego – Jimmy’ego, w którego DNA wpisane jest samolubne podejmowanie istotnych życiowych decyzji z góry skazanych na klęskę, co udowodnił już w przypadku zrezygnowania z etatu w Davis & Main czy młodzieńczej karierze Slippin’ Jimmy’ego, a także decyzją, którą podejmuje na koniec „Breaking Bad”, włamując się do domu chorego na raka starca.

Saul Goodman w RV Jesse’ego i Walta

Ale o tym za chwilę. Przez blisko godzinę retrospekcje z ery BB przeplatane są dalszymi losami Gene’a, który po raz pierwszy nawiązuje kontakt z dawnym pracownikiem – swoją asystentką, Francescą, dzięki czemu mamy krótką okazję usłyszeć o rzeczywistości po-Breaking Bad z perspektywy innej postaci niż Jimmy. Dostajemy miłe nawiązanie do filmu El Camino i losów Jesse’ego, a także – co z fabularnego punktu widzenia jest najbardziej obiecujące na końcowe odcinki – potwierdzenie, że w czasie całej działalności Saula Goodmana Kim miała się dobrze, pracując na myjni Palm Sprinklers na Florydzie. Telefoniczna rozmowa między nią, a Jimmym z pewnością zostanie nam ujawniona w finale – a ja muszę przyznać, że nigdy bym nie podejrzewał, że fabuła wykroczy tak daleko w tak krótkim czasie. W najśmielszych snach wyobrażałem sobie interakcję z Jimmym i Kim jako scena kończący cały serial – a teraz nawet jeśli faktycznie tak będzie, to twórcy do tego czasu zdążą obudować ją masą dodatkowego kontekstu, w ramach którego – na tym etapie – może wydarzyć się już dosłownie wszystko. Opadł cały plot armor, który „Better Call Saul” posiadało z tytułu bycia prequelem – a z dwoma odcinkami do końca ciężko przewidzieć, do jakiego momentu w czasie ostatecznie doprowadzi nas opowieść o Saulu.

Jedno jest pewne: nad Gene’em wiszą już nie czarnobiałe, ale zdecydowanie ciemne chmury. Wymyślony przezeń przekręt polegający na szprycowaniu samotnych kawalerów i wykradaniu ich tożsamości to najpodlejsza rzecz, jakiej dopuścił się Jimmy w przeciągu całego serialu – to już nie tylko niegroźne oszustwa, ale bezwstydna zabawa z ludzkim życiem, która może doprowadzić do wielu tragedii. Z jakiegoś powodu Jimmy stracił wszelkie hamulce i poczucie moralności, kompletnie nie zważając na konsekwencje swoich działań – czy ma na to wpływ poczucie wewnętrznej beznadziei spowodowane sytuacją życiową, w ramach której każda chwila na wolności może być tą ostatnią, czy może jednak coś jeszcze? Mam wrażenie, że kluczowe okaże się to, o czym McGill rozmawiał z Kim, a sama Wexler z pewnością jeszcze pojawi się na ekranie, by jej wątek mógł zostać ostatecznie domknięty. Jeśli zaś chodzi o zakończenie z upartym dążeniem do wtargnięcia do mieszkania chorego na raka mężczyzny, nietrudno zauważyć w tym osobistą wendetę Goodmana na Walterze; choroba – zamiast wzbudzać sympatię – jest źle kojarzącym się z przeszłością czynnikiem, który prowadzi Jimmy’ego do radykalnego podjęcia działania; kolejnego z resztą z kolei na drodze do samodestrukcji. „Zadzwoń do Saula!” to tym samym już w całości opowiedziana historia, której potrzeba tylko dobitnej, wyrazistej puenty. Jestem pewny, że twórcy skonkludują całość bardziej, niż zadowalająco, na stałe zapisując się w historii małego ekranu.

Ocena odcinka 6×10, „Nippy”: 8/10

Ocena odcinka 6×11, „Breaking Bad”: 9/10

Zobacz również recenzje poprzednich odcinków:

„Zadzwoń do Saula!” – sezon 6, odcinek 8 [RECENZJA]. Koniec pewnej epoki

„Zadzwoń do Saula!” – sezon 6, odcinek 9 [RECENZJA].  Gorzki smak zemsty

oraz moje przewidywania o finałowym sezonie: „Zadzwoń do Saula!” – co czeka nas w finałowych odcinkach serialu?

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

O Autorze

Picture of Robert Solski

Robert Solski

Student czwartego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i eskapista, który tak samo jak filmy pożera książki, a ostatnio też coraz częściej gra – i wirtualnie, i planoszowo. Stara się oglądać jak najwięcej kina niezależnego, usilnie jednak przeszkadza mu w tym słabość do blockbusterów i seriali. Lubi pisać o wszystkim, co go otacza – zwłaszcza o popkulturze.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy