Kącik Popkultury

Szukaj
Close this search box.

„Chłopi”. Polowanie na czarownice olejem na płótnie [RECENZJA]

„Chłopi” to drugi pełnometrażowy projekt animowany BreaktThru Films, studia odpowiedzialnego za świetnie przyjętego „Twojego Vincenta” (2017). Film ten – opowiadający o ostatnich dnia życia Van Gogha – zachwycał przede wszystkim dzięki zastosowanej technice animacji, która upodabniała obraz do postimpresjonistycznych obrazów holenderskiego malarza. Dzięki temu pełna melancholii historia Vincenta wybrzmiała na ekranie dwuwymiarowo: po pierwsze, dzięki emocjonalności wynikającej z samego scenariusza, a po drugie – za sprawą odsłonięcia przed widzami unikalnej, filmowej rzeczywistości, w której każda pojedyncza klatka przywodziła na myśl eskapistyczną twórczość autora „Gwieździstej nocy”. Teraz, sześć lat po „Twoim Vincencie” (docenionego również nominacją do Oscara), premierę ma nowa propozycja od DK i Hugh Welchmanów – „Chłopi”, czyli ekranizacja głośnego dzieła Władysława Reymonta z początku XX wieku. W przeciwieństwie do opowieści o Vincencie („Loving Vincent” był fabularyzacją życia malarza na podstawie powszechnych doniesień i dostępnej korespondencji) w przypadku „Chłopów” BreakThru Films miało o tyle ułatwione zadanie, że wyjściowy materiał żródłowy jest bardzo wdzięczny – literacki oryginał to jedna z najpopularniejszych polskich powieści (została przetłumaczona na 27 języków i była jednym z dokonań, za którego Reymont został uhonorowany Literacką Nagrodą Nobla), a o jej niekwestionowanej silnej pozycji w polskim dziedzictwie kulturowym świadczy chociażby fakt, że „Chłopi” od wielu lat niezmiennie znajdują się w kanonie lektur szkolnych dla szkół średnich. Przechodząc do realizacji już trzeciej ekranizacji tego wybitnego tekstu, BreakThru Films ponowiło swoje animacyjne sztuczki z „Vincenta”, tym razem upodabniając całość do malarstwa okresu Młodej Polski. Czy więc uniwersalny tekst źródłowy w połączeniu z pieczołowicie wykonaną warstwą wizualną w duchu czasów samego Reymonta wystarczyły, aby „Chłopi” zachwyciły współczesną publiczność? Zapraszam do recenzji tegorocznego polskiego kandydata do Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy.

Chłopskie życie, chłopskie sprawy

Fabuła przenosi nas do dziewiętnastowiecznej wsi Lipce, w której – na tle zmieniających się pór roku i sezonowych prac polowych – poznajemy losy przedstawicieli społeczności chłopskiej, w tym przede wszystkim żyjącej w niezgodzie rodziny Borynów. Gospodarz Maciej (Mirosław Baka) konsekwentnie odmawia podzielenia się dobrodziejstwem swojej ziemi z synem, Antkiem (Robert Gulaczyk) i jego żoną Hanką (Sonia Mietielica), co zmusza małżeństwo do życia w ubóstwie na jego łasce niczym parobkowie. W centrum konfliktu rodzinnego znajduje się piękna i urokliwa Jagna Dominikowa (Kamila Urzędowska), obiekt westchnień całej wsi i kochanka Antka, która coraz gorliwiej zaczyna interesować się dwukrotnie owdowiały Maciej. Gdy plotki o chęci ponownego ożenku Gospodarza z Jagną nabierają tempa, napięcie między członkami rodziny Boryna zaczyna niebezpiecznie narastać. A wszystko to na tle zmieniających się pór roku (akcja filmu obejmuje okrągły rok od jesieni do lata), które dyktują rytm życia chłopskiej społeczności.

Zacznijmy od gwoździa programu, czyli animacji. Już „Twój Vincent” udowodnił, że ekipa z BreakThru podchodzi do swojego zadania niezwykle skrupulatnie. Może nie każdy był filmem o Van Goghu zachwycony całościowo, ale ciężko było mu odmówić unikalności i splendoru efektu końcowego, na który złożyło się wieloletnie napracowanie artystów z całego świata, który własnoręcznie przenieśli farbami olejnymi na płótno każdą z 65 000 klatek obrazu. W przypadku „Chłopów” proces ten był jednak jeszcze bardziej złożony – podobnie jak przy „Vincencie” najpierw nakręcono sceny z faktycznymi aktorami, po czym 225 artystów cyfrowych i olejnych przenieśli je na płótno na wzór malarskich dokonań Młodej Polski (inspirując się m.in. twórczością Józefa Chełmońskiego czy Leona Wyczółkowskiego), lecz tym razem blisko 10% zdjęć kręcono również w plenerze, co znalazło swoje odzwierciedlenie w malowniczych, pejzażowych kadrach. Następnie wszystko, podobnie jak w przypadku Vincenta, wprawiono w ruch techniką rotoskopu (określenie „ruchomy obraz” nabiera w tym przypadku nowego, dosłownego znaczenia), składając blisko dwugodzinny metraż. Po seansie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że napracowanie techniczne widać w „Chłopach” na niemal każdym kroku. Film nie tylko wygląda zjawiskowo, ale jest również satysfakcjonująco i estetycznie dynamiczny – ujęcia panoramiczne przywodzą na myśl wycieczkę do muzeum sztuki XIX. wieku, a sceny weselnych harców porywają bez reszty, momentami wchodząc do panteonu moich osobistych największych kinowych zachwytów końcówki tego roku.

Co zaskoczyło mnie na plus, to również pomysły reżyserskie, które trafnie udowodniły, dlaczego „Chłopi” w tej konkretnej interpretacji po prostu musiały być animacją z całym dobrodziejstwem tego podgatunku. Mam tu na myśli między innymi oniryzm scen z marzeniami sennymi, za sprawą których twórcy krótko, ale trafnie i pomysłowo zarysowali nam tła psychologicznie głównych bohaterów. Najlepszym przykładem jest krótki montaż senny schorowanego Boryny, gdy podświadomość Gospodarza narzuca mu wizję siania i dbania o ziemię nie tylko za dnia, ale i w środku nocy. Obowiązki chłopskie stają się w tym momencie nie tylko codziennym zajęciem, ale i życiową schedą, która nie spędza mieszkańcom Lipiec snu z powiek. Pozwala to szerzej spojrzeć na ich postępowanie i głębiej zastanowić się widzom nad psychologizmem chłopskich wsi – a to wszystko za sprawą przebitki nie trwającej dłużej niż dwie minuty. Cieszy mnie, że DK i Hugh Welchman, podejmując decyzję o zanimowaniu tej historii, mieli również w zanadrzu takie smaczki, a nie postawili na doświadczenie czysto wizualne i przysłowiowy „ładny obrazek”.

Bogata audiowizualnie ilustracja literackiego oryginału

W przypadku filmowych „Chłopów” stwierdzenie, że bohaterowie z kart powieści ożywają na ekranie, nie wydaje się truizmem – doprawdy mamy tu do czynienia z adaptacją, która może służyć jako bogato audiowizualnie ilustracja literackiego oryginału. Ilustracja co prawda skrócona (do czego przejdziemy później), ale technicznie odważna, dopracowana i doskonale syntetyzująca w formie animacji reymontowską „chłopskość”. Duża tym w zasługa m.in. wybitnej muzyki Łukasza Rostowskiego (znanego pod aliansem L.U.C.), zdjęć Radosława Ładczuka, Kamila Polaka i Szymona Kuriaty oraz dynamicznego montażu Patrycji Piróg, Mikiego Węcela i samej DK Welchman. „Chłopi” to jednak film nie tylko po prostu ładny, ale również – dzięki pierwotnym odegraniu scen przez aktorów i późniejszym przeniesieniu tego skrupulatnie na klatki – wzbudzający w widzu ogromne zaangażowanie wizualne wynikające z przebijającego się zza malowniczych kadrów czynnika ludzkiego. A to za sprawą nad wyraz utalentowanej obsady, w której niemal obyło się bez fałszywych nut.

Największą gwiazdą i jednocześnie odkryciem sezonu jest oczywiście Kamila Urzędowska jako główna bohaterka filmu, Jagna. Rola córki Dominikowej to dla 29-letniej Urzędowskiej pierwszoplanowy debiut kinowy i jest to występ wysoce obiecujący – nie zdziwię się, jeśli „Chłopi” okażą się momentem zwrotnym w jej karierze. Ekranowa Jagna doskonale uosabia w sobie pociągającą mistyczność niewinnej, urodziwej młodej dziewczyny, której wrażliwość wyraźnie odstaje od norm panujących w patriarchalnej wsi sprzed dwóch wieków. Nie sposób nie wspomnieć również o Mirosławie Bace (Boryna) i Robercie Gulaczyku (Antek), których starcia jako ojciec i syn wypadają przekonująco i towarzyszą im odpowiednie rodzinno-dramaturgicznie iskry. Sam Gulaczyk dodatkowo tworzy pełną chemii ekranową parę z Urzędowską, co nadaje wielu scenom charakterystycznego, erotycznego napięcia i zmysłowości. Na uwagę zasługuje również udana, choć nieco mniejsza rola Sonii Mietelicowej, której interpretacja Hanki to kolejna, obok Jagny, warta uwagi postać kobieca zmuszona radzić sobie w męskim świecie. Nieco zbędne wydały mi się łatwe do zastąpienia i wytrącające występy Macieja Musiała czy Julii Wieniawy, ale medialna otoczka – zwłaszcza wokół tej drugiej – powinna pomóc filmowi w promocji, więc koniec końców można wybaczyć ten leniwy casting.

Kadr z filmu „Chłopi"
Kadr z filmu „Chłopi”, na którym widzimy m.in. Roberta Gulaczyka (Antek) oraz Kamilę Urzędowską (Jagna)

Ponadczasowa historia

Najważniejsza jednak, jak i w pierwowzorze, jest sama historia – historia będąca na tyle uniwersalną, że nie dziwi, że postanowiono opowiedzieć klasyk Reymonta współczesnej widowni na nowo. DK i Hugh Welchmanowie zdecydowali się wydobyć z „Chłopów” przede wszystkim warstwę obyczajową i ustawić w centrum postaci Jagny, Antka i Boryny, bohaterów centralnych również oryginalnych „Chłopów”. I choć powieść noblisty, ze względu na swoją obszerność, snuje historię znacznie bardziej rozbudowaną (poszerzoną m.in. o wątki z życia innych przedstawicieli społeczności chłopskiej, jak np. niesprawiedliwie traktowanego parobka Kuby czy większe skupienie na kwestiach politycznych), filmowym „Chłopom” udaje się coś znacznie istotniejszego – uwydatnić reymontowskie myśli w formie nie panoramicznego przeglądu życia mieszkańców wsi z wszechwiedzącym narratorem, a poprzez wykreowanie wciągającej, melodramatycznej fabuły z elementami romansu. Dzięki temu „Chłopi” BreakThru Films to przede wszystkim wciągająca i angażująca historia mająca potencjał trafić do każdego; historia, która w niecałe dwie godziny oferuje nam spektrum kinowych emocji, przemycając jednocześnie sedno myśli znanych z pierwowzoru i umieszczając je we współczesnym kontekście. Sprawia to, że ponad stuletnia powieść staje się tak samo aktualna (a może nawet i bardziej) niż w momencie wydania.

A mozaika tematyczna jest ogromna. Nowi „Chłopi” to nie tylko opowieść o urokach i przywarach życia ludności wiejskiej, ale i historia o doświadczeniach uprzedzenia i wykluczenia wynikających z życia w hermetycznej, męskocentrycznej społeczności. Społeczności, w której dążenie do wyeliminowania wszelkich uchyleń od normy staje się istnym polowaniem na czarownice, a osobniki takie jak Jagna – magnetyzujące swoją niestandardowością i nieskalane trudami życia codziennego, przez co tak odmienne od lustrzanego odbicia przeciętnego mieszkańca wsi – stają się zabawkami w rękach kierowanych pożądaniem mężczyzn. To również uniwersalna opowieść o wyzwoleniu, potrzebie bliskości, pragnieniu witalności i międzypokoleniowej zawiści, która nieopanowana może doprowadzić do niejednej tragedii. Lecz Welchmanom, podobnie jak Reymontowi, ani na moment nie zależy na stygmatyzacji ani afirmacji prezentowanego świata. Tam, gdzie książkowy pierwowzór stawiał na wydobycie z chłopskiego świata rytualnego cyklu pracy wynikającego z zespolenia ludzkich losów z naturą, tam najnowszy film twórców „Twojego Vincenta” koncentruje się przede wszystkim na trafnym sportretowaniu ludzkich słabości i bezowocności wrażliwości w świecie pozbawionym złudzeń.

Ocena: 9/10

Przeczytaj również: „Pornomelancholia”. Mit seks gwiazdy [RECENZJA]

 

 

Podobał Ci się artykuł? Udostępnij!

Facebook
Twitter
Pocket
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Zouave
Zouave
6 miesięcy temu

Film ma się do powieści jak pięść do nosa. Uniwersalną opowieść o życiu wiejskiej gromady przerobiono na romansidło. Z nimfomanki, źle wychowanej, krzywdzącej bliźnich zrobiono ofiarę patriarchatu i prostackiej społeczności. Z rządzącego Jagną matriarchatu zrobiono patriarchat, jakby Marcjanna Paczesiowa była mężczyzną. Matriarchatu rządzącego Jasiem Organiściakiem nie zauważono. Powieść przekręcono tak, by pasowała dzisiejszej, odmoralnionej publice.

Adaśko
Adaśko
5 miesięcy temu

Szkoda, że w scenie w karczmie nie podają koktajli (przepraszam – „cocktaili”). Byłaby to scena symboliczna. Bo ten film to koktail.
Do barmańskiej szklanki wrzucono wielką powieść, chwytliwy koncept plastyczny, który się tu zresztą w ogóle nie uzasadnia i dosyć szybko po prostu męczy. Wyciśnięto na szybko uproszczone do bólu postaci bohaterów, które niosą pod warstewką malarskiego pozłotka trudny do nazwania współczesny rys
Na stole postawiono ciupasem szklanki z IKEA. Od Papcia Chmiela pożyczono pomysł bezpośredniego nawiązania do motywów sławnych obrazów. W komiksie o małpce i harcerzach rozczulał i bawił. Tutaj – schlebia płytkiej erudycji albo śmieszy, tylko że gorzki to śmiech.
A kiedy nadszedł dzień premiery polano do szklanic szerokiej publiczności. Każdemu powinien zasmakować ten dziwny w smaku i zapachu napój.
Powiadają w Lipcach, że karczmarz nazwał go dwojako.
Dla gawiedzi: „Można Już Się Zachwycać”. Dla branży filmowej „Hajże Po Oscara”.
Takie to oczepiny marketingu z wielką prozą.

O Autorze

Picture of Robert Solski

Robert Solski

Student czwartego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim i eskapista, który tak samo jak filmy pożera książki, a ostatnio też coraz częściej gra – i wirtualnie, i planoszowo. Stara się oglądać jak najwięcej kina niezależnego, usilnie jednak przeszkadza mu w tym słabość do blockbusterów i seriali. Lubi pisać o wszystkim, co go otacza – zwłaszcza o popkulturze.

Kategorie

Rodzaje Wpisów

Najnowsze Wpisy